Rozmowa z Tomaszem Nowakiem ze Stalowej Woli, autorem antycznej biżuterii z polskiej miedzi. Swoje małe dzieła sztuki prezentował 11 lipca, podczas uroczystego otwarcia zalewu na Podwolinie k. Niska.
– Jest pan samoukiem, czy posiada pan wykształcenie jubilerskie?
– Metaloplastyką zajmuję się amatorsko. Nie miałem nigdy nic wspólnego z jubilerstwem. Z wykształcenia jestem technikiem budowy maszyn.
– To rzeczywiście odległe od jubilerstwa, więc jak to się stało, że zaczął pan robić biżuterię?
– Pewnego dnia po prostu zacząłem…
– Tak nagle? Obudził się pan rano i pomyślał sobie: będę robił biżuterię?
– No nie, to był taki przypadek: z naszej bazyliki, obok której mieszkam, jak kryto dach, spadł kawałek miedzi i wylądował tuż przede mną. To był dla mnie taki znak szczęścia, że mnie nie „zmiotło wtedy z planszy”. W tym czasie moja koleżanka, która nosiła dredloki (rodzaj fryzury – przyp. red.), poprosiła mnie o jedną obrączkę na dredloka; spodobała się, i tak to się zaczęło.
– Długo się pan tym już zajmuje?
– O, już kilkanaście lat. Najpierw kułem na kolanie, naprawdę. Różne krągłości, jakie sobie wymyśliłem.
– Kto jest autorem projektów biżuterii, którą pan wykonuje?
– Mam tylko jeden wyrób, jest to pierścionek, który nie jest moim autorskim, opracowałem go na podstawie podręcznika do archeologii. Natomiast reszta mi się śni. Kładę się spać z wstępnym pomysłem. Czasami potrafię się obudzić – mam notes przy łóżku – i szkicuję po przebudzeniu.
– Ile czasu, średnio, zajmuje panu wykonanie na przykład pierścionka?
– To jest nie do określenia.
– Pracuje pan nad jednym, bez przerwy, czy realizuje kilka pomysłów równolegle?
– Kilka prac równocześnie. Nie wszystko da się od razu zaprojektować, gdyż niczego nie lutuję. Muszę wszystko tak sobie w głowie wymyślić, żeby dało się skuć za pomocą młotka. Używam tylko starych narzędzi.
– Uprawia pan bardzo tradycyjne rzemiosło.
– Tak, biżuterię kuję ręcznie i używam wyłącznie miedzi…
– …a nie tylko, bo w niektórych pana wyrobach są dodatki: ceramika i kamienie.
– Tak, oprawiam minerały; kolekcjonuję różne okazy minerologiczne, które jak się uda to oprawiam i robię z tego biżuterię. Ceramika jest od przyjaciółki z Katowic, wymieniamy się pracami.
– Można się utrzymać z produkcji biżuterii?
– Nie. Próbowałem kiedyś, ale nie dało rady. Teraz akurat jestem… zdunem, i stawiam piece, stare piece.
– A kto jeszcze dzisiaj takie stare piece potrzebuje?! Chyba nie u nas, raczej gdzieś w Polsce.
– Razem z kolegą stawiamy teraz piec w Bukowinie Tatrzańskiej. Najbliżej nas stawialiśmy piec na Wilczej Woli, ogromny piec z paleniskiem.
– Gdzie się można nauczyć tego fachu?
– Uczę się od mistrza, prawdziwego mistrza, Janusza Wrzecionko z Beskidu Niskiego, a dokładnie z Iwli. Jest znanym zdunem, ma też własny styl. To nie są piece kaflowe, tylko z kamieni i gliny.
– To bardzo unikalne zajęcie. Ciągnie pana do oryginalności, jak nie biżuteria z miedzi, to stare piece…
– Życie jest zbyt krótkie, żeby je przepracować w hucie.
– A ma pan jakieś doświadczenie z hutą?
– Nie.
– „Za bramę” pan nie poszedł, czyli – dusza artysty, musi być wolna.
– Niby mam korzenie huciane, bo mój dziadek i tato to budowniczy huty, a ja tak jakoś na przekór, nie składało się. Atrybutem życia są przeżycia, więc ciężko się zamykać w jednej sprawie. Moje CV, gdybym rzeczywiście spisał wszystko, miałoby kilka stron. Robiłem przeróżne rzeczy, na przykład budowałem dwie stacje metra w Katarze jako elektryk, byłem tam dziewięć miesięcy, budowałem stadion w Al Khor.
– Które zajęcie to pana wymarzone?
– Produkcja biżuterii, to jest moja pasja.
– Z tego chciałby się pan utrzymywać? Gdyby się dało oczywiście.
– Daj Boże, to i ceramika.
Rozmawiała:
Lilla Witkowska