14 czerwca obchodziliśmy Światowy Dzień Krwiodawstwa. To okazja do podziękowania i wyrażenia uznania ludziom, którzy honorowo oddają krew.
Światowy Dzień Krwiodawcy jest corocznym świętem obchodzonym 14 czerwca w rocznicę urodzin dr Karla Landsteiner’a, który odkrył układ grup krwi AB0. Za to ważne odkrycie został odznaczony nagrodą Nobla.
Święto ustanowiono w 2004 aby uhonorować wszystkich ludzi którzy bezinteresownie dzielą się z potrzebującymi darem życia jakim jest krew. Propagowanie tego dnia ma także zwiększać świadomość społeczeństwa jak bezcenne jest oddawanie krwi. Bez honorowego krwiodawstwa, bez armii ludzi dobrowolnie i bezpłatnie oddających krew nie można byłoby przeprowadzić zabiegów, operacji, leczyć i ratować ludzi.
– Kochani Krwiodawcy! Z okazji Światowego Dnia Krwiodawcy, które wypada 14 czerwca, życzymy wam ogromu zdrowia, byście mogli jak najdłużej pomagać. Życzymy wam też dużo radości i zadowolenia z najpiękniejszej idei ratującej zdrowie i życie – życzenia przesyła nasza lokalna rodzina krwiodawców.
My również się do nich dołączamy i jednocześnie zachęcamy do udziału w kolejnej edycji imprezy pod nazwą „Krewki Bieg”. Zapisy już trwają.
Zachęcamy również to przeczytania wypowiedzi wieloletnich krwiodawców, którzy podzielili się z nami swoimi historiami związanymi z oddawaniem krwi, swoim doświadczeniem, które może stanowić zachętę dla innych, którzy chcą czuć się potrzebni.
JUSTYNA TABOR, to 35-letnia mieszkanka Rudnika nad Sanem. Na co dzień jest nauczycielką w tamtejszym Zespole Szkół im. gen. Władysława Sikorskiego. Krew oddaje od piętnastu lat z przerwą na ciąże i okres karmienia. Do tej pory udało jej się oddać ok. 3000 mililitrów krwi.
– Od zawsze otaczałam się ludźmi, którym chciało się działać. Począwszy od zbiórek szkolnego samorządu, poprzez aktywności studenckich kół zainteresowań, do grup na FB. To na studiach przyszedł pomysł, by aktywnie wesprzeć lokalny punkt krwiodawstwa. Podczas pierwszej donacji czułam się naprawdę wyjątkowo. Fascynowało mnie miejsce, ludzie, z którymi łączyła mnie swoista więź. Robimy coś dobrego razem. Tylko dlatego, że chcemy i możemy. Kiedy lekarka zakwalifikowała mnie do pobrania skakałam z radości. Nie każdemu się udało za pierwszym razem. Ktoś ostatnio zrobił tatuaż, ktoś miał zbyt niską wagę. W grupie raźniej. Wspieraliśmy: „Następnym razem się uda. Spokojnie.” Ważne, by robiąc coś pożytecznego, samemu być bezpiecznym. Nie narażać też niepotrzebnie potencjalnych biorców, przecież robimy to dla nich – nie dla własnej satysfakcji. Ale ta jest. Niewątpliwie. Tej chwili, kiedy waga sygnalizuje dźwiękiem o skończonej donacji, nie da się porównać z niczym innym. To nie jest sukces zdobycia szczytu górskiego, to nie zdanie trudnego egzaminu. Te osiągnięcia są nasze i dla nas. Donacja to nasz gest dla kogoś, kogo być może nigdy nie poznamy. Nie jest ważne, czy stary, młody, czy jest wierzący, czy nie. To człowiek. Człowiek w potrzebie. A donacja to jeden z większych aktów człowieczeństwa. Przy kolejnej donacji nurtowało mnie jedno pytanie. Gdy usiadłam na fotelu w stacji krwiodawstwa wypaliłam do pani pielęgniarki: „Czy mogę sprawdzić, czy moja krew komuś pomogła? Czy się nie zmarnowała?” Pielęgniarka podniosła na mnie oczy i zapytała, uśmiechając się lekko „A czy pani ta wiedza naprawdę jest potrzebna?” Zrobiło mi się głupio. Nie była. Za każdym razem wierzę, że mój gest komuś pomaga. Bo najważniejsza jest ta świadomość. Często słyszę pytanie, czy to boli. Nie mam problemu z igłami, ale rozumiem ludzi, którzy czują strach. Rozumiem także, jeśli ktoś ma blokadę, fobię. Nie warto zmuszać, lub naśmiewać się z psychicznej niedyspozycji. Donacja powinna być świadomym darem, radością – nie traumą. Wiele osób stwierdza jednak obojętnie, że „to nie dla mnie”, lub „może kiedyś”. A to właśnie najczęściej obojętność i brak działania jest przyczyną ich smutnych konsekwencji.
W dzisiejszej rzeczywistości nikt nie ma łatwo. Wypadków na drodze nie jest mniej niż przez Covid-19. Ich konsekwencje są jednak poważniejsze. Dłuższy czas oczekiwania na karetkę, dłuższy przejazd do oddalonego szpitala zakaźnego, itp. Krwi ubywa więcej. Dla poszkodowanego może to oznaczać tragiczny finał, gdy na miejscu nie ma odpowiedniej dla niego grupy krwi. Liczą się sekundy. Nie możemy zawieść. Zachowujmy sterylność, środki ochrony i regularnie oddawajmy krew. Nigdy nie wiadomo komu będzie ona potrzebna – mówi Justyna Tabor.
HUBERT TABOR, ma 36 lat. Mieszka w Rudniku nad Sanem i pracuje jako Regional Sales Manager w firmie związanej z rolnictwem.
– Krew oddaję od niedawna, jestem po pierwszej donacji. Moja praca wymaga ode mnie znacznej nieobecności w miejscu zamieszkania i wysokiej aktywności psychomotorycznej. To głównie z powyższych względów opierałem się przed ubytkiem krwi w organizmie. Wydawało mi się, że z pewnością będę się gorzej czuł i nie sprostam zadaniom służbowym przez kolejne dni. Nic bardziej mylnego. Wraz z żoną i dziećmi wybraliśmy się w niedzielę na akcję krwiodawstwa w Rudniku nad Sanem. Dzień wolny i praca zdalna następnego dnia sprawiły, że postanowiłem spróbować. Rejestracja i badanie lekarskie potrwały około godzinę i zostałem zaproszony na wygodny fotel. Wkłucie nie bolało, poczułem jedynie chwilowy opór. I już. Samo oddanie 450u mililitrów krwi trwa ok. 10 minut. Tyle samo czasu poświęciłem na odpoczynek i ucisk w miejscu wkłucia. Czułem się zaskakująco dobrze. I fizycznie i psychicznie. Wszystko odbyło się profesjonalnie i w miłej atmosferze, nie miałem się czego obawiać. Psychicznie czułem ulgę i swoistą satysfakcję. Na co dzień dzielę się swoją wiedzą, umiejętnościami, doświadczeniem. Teraz podzieliłem się również częścią mojego organizmu. Częścią, którą w szybki sposób wyprodukuję na nowo, nawet o tym nie myśląc. Przyszli krwiodawcy – nie ma się czego bać. Odłóżcie uprzedzenia na bok i spróbujcie. Jeśli, dzięki Waszemu gestowi, uda się uratować czyjeś życie, to sama świadomość tej możliwości uskrzydla.
ROBERT RACZAK to 36-letni żołnierz zawodowy mieszkający w Rzeszowie. Pierwszy raz krew oddał 18 lat temu.
– To, że zostałem krwiodawcą było czystym przypadkiem. Po prostu poszedłem i oddałem w ramach ówczesnej akcji – idziemy oddać krew, ok to idę z wami. Często słyszę, że inni nie decydują się na oddanie krwi, tylko dlatego, że są przekonani o bolesnych przeżyciach. Nic bardziej mylnego. Chciałbym podkreślić, że krążące między ludźmi hasła, że oddawanie krwi boli, to mit. Ja do wszystkiego zawsze podchodzę z odrobiną humoru, patrzę tylko na pozytywy, a tych jest tu bardzo dużo. Dar krwi jest darem życia. To najcenniejszy prezent jaki możemy dać drugiemu człowiekowi. Świadomość, że w tak prosty sposób możemy komuś uratować życie, jest czymś nie do opisania. Za każdym razem podczas oddawania krwi oprócz satysfakcji, zadaję sobie pytanie – czy ja kiedyś też będę jej potrzebował? I mam nadzieję, że w takiej chwili znajdzie się osoba, która tak jak ja teraz, będzie w stanie mi pomóc. Dlatego podkreślam, że wystarczy odrobina wolnego czasu, trochę chęci i satysfakcja gwarantowana. Niewielkim wysiłkiem można uratować komuś życie, a jak wiadomo to wartość bezcenna – mówi Robert Raczak.
AGNIESZKA LIPIECKA-PISZ, to 47-letnia mieszkanka Jasła. Na co dzień pracuje jako specjalista do spraw kadr i płac. Pierwsze wkłucie miała dokładnie 23 listopada 2018 roku, i do tej pory ubyło jej się oddać około 2 litrów krwi.
– Staram się oddać krew jak tylko mogę. Podchodzę do tego poważnie, dlatego jeśli tylko występują u mnie jakieś przeciwwskazania lub nie czuję się w 100 proc. zdrowa to nie ryzykuję. Pierwszy raz poszłam oddać krew dla towarzystwa, nie wiem czy sama kiedykolwiek bym się na to zdecydowała. W moim otoczeniu nie ma wielu krwiodawców, nie miałam więc dużego pojęcia jakie profity płyną z bycia krwiodawcą. Teraz wiem więcej i muszę przyznać, że są one dodatkową zachętą do oddawania krwi.
Muszę się przyznać, że nie jestem zbyt odważna. Za pierwszym razem gdyby nie towarzystwo, to być może bym uciekła. Stresowałam się bardzo. Może właśnie przez to moja pierwsza donacja nie była zbyt udana. Postanowiłam jednak się nie zrażać i następnym razem było już dobrze, a każdy kolejny jest coraz lepszy.
Czytałam gdzieś, że 450 ml krwi może uratować życie nawet 3 osobom. To robi wrażenie. Moja krew, mimo że nie oddałam jej dużo, mogła już uratować 12 osób. To miłe uczucie i chcę żeby trwało jak najdłużej. Dlatego apeluję – jeśli czujesz się zdrowa/y zgłoś się do swojego najbliższego RCKiK. Wypełnij ankietę na temat swojego stanu zdrowia, potem badanie morfologiczne i wizyta u lekarza i jeśli wszystko jest w porządku już możesz się dzielić tym co najcenniejsze, bo liczy się każdy mililitr. Potem czekolada i to miłe uczucie, że zrobiło się coś tak ważnego, to bardzo przyjemne tak rozpocząć dzień – mówi Agnieszka Lipiecka-Pisz.