W 37. rocznicę śmierci Zbigniewa Tokarczyka, pod poświęconą mu tablicą obok domu na Ozecie, gdzie mieszkał, już trzeci rok z rzędu nie zapłonęły znicze i nie złożono kwiatów. „Solidarność” Elektrowni Stalowa Wola, która dbała o pamięć o swym działaczu, postanowiła oddać pole rodzinie Zbigniewa Tokarczyka. A jego syn, Marek Tokarczyk, powiedział „Sztafecie”, że zadbał o upamiętnienie na grobie ojca w Stalowej Woli i zamówił mszę św. w kościele w Zaklikowie, gdzie mieszka. Natomiast nie wie, dlaczego „Solidarność” z Elektrowni zaprzestała rocznicowych uroczystości na Ozecie.
Przypomnijmy: 23 lutego 1984 roku, Zbigniew Tokarczyk, pracownik Elektrowni, wracał z delegacji do Poznania. Z przystanku na Ozecie, gdzie wysiadł ok. godz. 23, do domu miał ledwo kilkadziesiąt metrów…. Leżące twarzą do ziemi ciało znaleziono ok. godz. 6 rano, 24 lutego. Podejrzenia o spowodowanie śmierci od razu zwróciły się w jedną stronę.
Jak i dlaczego zginął
Tokarczyk od kilku lat był wtedy inwigilowany i szykanowany przez stalowowolską Służbę Bezpieczeństwa. Mimo wielu śledztw, także tych po 1989 r. (te w czasach PRL-u nie mogły oczywiście wskazać jako sprawców funkcjonariuszy SB), nie ustalono okoliczności jego śmierci, a po sekcji zwłok, jako przyczynę podano bardzo ogólną „ostrą niewydolność krążeniowo-oddechową”. Nie ustalono jednak, co było jej przyczyną. Ale ujawniono zasinienia w okolicy żeber i stłuczenia na prawym płacie płuca, wskazujące na pobicie. Stwierdzono też zawartość alkoholu w organizmie (1,2 promila we krwi, 2 promile w moczu). Ale w opinii biegłych zauważono, że wyniki te nie mogą być uznane za wiarygodne, jako że próbki przesłane do badań były w daleko posuniętym stanie rozkładu…
Cały artykuł przeczytasz w papierowy wydaniu SZTAFETY – NR 8 (25.02.2021)