– Ubiegły rok był dla wszystkich szalony, a dla ciebie chyba szczególnie. Na wiosnę przebojem wdarłeś się do pierwszego zespołu Stali. Wywalczyłeś sobie miejsce w wyjściowej jedenastce i stałeś się najlepszym strzelcem. Później przeżyłeś spadek, a po dwóch meczach w III lidze, wylądowałeś w klubie, który aspiruje do gry w ekstraklasie.
– Mało tego! Dodałbym jeszcze do tego maturę (śmiech). Tak. Bardzo dużo się działo w tamtym roku i w dodatku w tak ekspresowym tempie, że dopiero teraz, kiedy miałem przerwę świąteczno-noworoczną i chwilę wolnego czasu, zaczęło to do mnie docierać, i zacząłem na to patrzeć z trochę innej perspektywy.
– Zdrowia, szczęścia pomyślności i czego jeszcze na „Sylwestra” życzyli ci przyjaciele, znajomi, rodzina?
– Jak najwięcej grania, zwycięstw i wywalczenia awansu do ekstraklasy.
– A rok wcześniej…?
– Myślę, że podobnie, z tą jednak różnicą, że wtedy byłem jeszcze zawodnikiem Stali, więc życzyliśmy sobie wszyscy utrzymania się w drugiej lidze.
– No właśnie. Założę się, że wtedy nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałeś, że za rok będziesz piłkarzem klubu, który dzisiaj zajmuje pierwsze miejsce w I lidze.
– No nie. Nie myślałem. Wtedy liczyła się tylko Stal i to, żeby w końcu zacząć grać na swoim stadionie i na wiosnę odrobić straty punktowe z jesieni, i utrzymać się w II lidze. Nie udało się i do dzisiaj trudno mi znaleźć odpowiedź, dlaczego? Przecież ta rewanżowa runda była dla nas naprawdę bardzo udana. Do szczęścia zabrakło nam tylko jednego punktu.
– Na wiosnę byłeś najlepszym strzelcem „Stalówki” i to zadecydowało o tym, że już po koniec sezonu, kilka klubów zaczęło się interesować tobą, ale powiedz, co byłoby, gdyby w tamtym czasie zdrowy był Tomek Płonka…? Na pewno sam też to słyszałeś, że gdyby mógł grać „Płona”, to trawy byś nawet nie powąchał…
– Być może. Nie wiem, co byłoby, ale wiem, że to tylko gdybanie, bo liczy się tylko, co faktycznie było i co jest obecnie. Gdyby zdrowy był Tomek, to na pewno on byłby pierwszym wyborem dla trenera Szydełko, ale nie oznaczałoby to wcale, że zostałbym pozbawiony szansy grania, w efekcie zrobienia tego, co udało mi się zrobić. Ja nigdy nie przestawałem wierzyć w siebie samego i w to co robię, i w to, że kiedyś zacznę być brany pod uwagę w większym stopniu, niż to bywało wcześniej.
– Czy po tych meczach z Olimpią Elbląg i Górnikiem Łęczna, w których ratowałeś Stali jeden punkt, a później po kolejnych udanych występach, nie miałeś ochoty krzyknąć: to ja, Kacper Śpiewak. Jestem w Stali już osiem lat i pytam się dlaczego tak długo nikt nie widział, co potrafię?!
– Nie, nie miałem (śmiech). Do wszystkiego trzeba mieć odpowiedni dystans. To dobrze znać swoją wartość, nie dać się poniewierać, ale jeszcze ważniejsze jest to, żeby nie tracić nadziei, żeby nie poddawać się, nie złościć na cały świat, tylko robić swoje i konsekwentnie dążyć do celu.
– Naprawdę? Przecież, jak sobie przypomnę, to odkąd przestałeś być juniorem, to praktycznie co pół roku zastanawiano się w Stali, co z tobą zrobić. Nikt nie miał pomysłu, jak cię „zagospodarować”. Szykowany byłeś do gry na środku obrony, a tam miejsce zawsze było zajęte.
Zawsze lubiłem atakować, podłączyć się do akcji, kiwnąć, pójść jeden na jeden, odegrać piłkę klepką, uderzyć zza pola karnego
– Za długo w drużynach młodzieżowych grałem na obronie, więc kiedy dorosłem, nikt nie widział mnie w innym miejscu, a wydaje mi się, że w wielu meczach, tych juniorskich, udowadniałem swoją przydatność w grze z przodu. Zdobywałem masę bramek. Zawsze lubiłem atakować. Podłączyć się do akcji. Kiwnąć gościa, pójść jeden na jeden, odegrać piłkę klepką, uderzyć zza pola karnego, a do tego umiałem się znaleźć w pobliżu bramki. Sam się nieraz zastanawiałem, dlaczego przyklejono mi łatkę stopera, który może być przydatny w grze z przodu, tylko wtedy, kiedy wykonuje się rzuty rożne, czy wolne, i nic więcej. Pewnie dlatego, że zawsze wyróżniałem się wzrostem…
– Dlaczego właśnie Bruk-Bet Termalica? Miałeś kilka innych ofert, a wybrałeś… wiejski klub, bo przecież Nieciecza to wieś, którą zamieszkuje niecały tysiąc ludzi.
– Wybrałem klub, który w latach 2015-18 występował w ekstraklasie, klub o mocnej stabilizacji finansowej, posiadający znakomitą bazę treningową, stadion, klub, który przedstawił mi najbardziej konkretną ofertę. A tak na marginesie, to nie wyprowadziłem się na wieś, bo – jak większość zawodników Bruk Betu – mieszkam w Tarnowie.
– A czy osoba trenera Mariusza Lewandowskiego miała jakiś wpływ na twój wybór?
– Kiedy podejmowałem decyzję, to powiem szczerze, że nie myślałem o tym, ale o innych rzeczach. Oczywiście, wiedziałem, kto to jest Mariusz Lewandowski, oglądałem go w meczach polskiej reprezentacji i w pucharach, ale nic więcej.
– Ale teraz już wiesz i co możesz powiedzieć o trenerze Mariuszu Lewandowskim?
– To duża osobowość. Pod każdym względem. Mnie najbardziej imponuje jego sposób prowadzenia drużyny od kuchni. Szatnia. To co się w niej dzieje, jak funkcjonuje na co dzień. Ma to dla niego ogromne znaczenie. Może bierze się to stąd, że sam doświadczył, jak ważna jest atmosfera w drużynie, będąc piłkarzem kilku markowych klubów. Przeszło 10 lat grał w Szachtarze Donieck!
Jest znakomitym psychologiem, motywatorem i analitykiem. Potrafi dotrzeć do każdego zawodnika. Mówi niewiele, jest można nawet powiedzieć oszczędny w słowa, ale używa takiego przekazu, że wystarczy czasami jedno zdanie i człowiek wie, o co mu chodzi. Powiem szczerze, że imponuje mi tym i cieszę się, że trafiłem na takiego trenera, i tak wcześnie, bo wiem, że bardzo wiele może mnie nauczyć.
– Czy kiedy wchodziłeś po raz pierwszy do szatni swojej nowej drużyny, to obleciał cię strach?
– Czy ja wiem? Chyba nie. Na pewno lekki stres był, na pewno większy niż wtedy, kiedy wychodziłem na pierwszy trening. Nie należę do lękliwych ludzi, ale po prostu ciekaw byłem, jak zostanę przyjęty przez starszyznę drużyny, przez trenera, ale zostałem bardzo mile zaskoczony. Wszystko było super.
– A pierwszy trening? Nie pomyślałeś sobie: kurczę, co będzie jak się okaże, że odstaje?
– Ani przez chwilę. Już powiedziałem, że nie mam żadnych kompleksów piłkarskich. Oczywiście, wiedziałem do jakiego klubu przychodzę, jak wielu gra tu piłkarzy z nazwiskami, ale nie byłem tym wystraszony. Przecież nie wziąłem się znikąd.
– Od początku głośno mówiłeś, że nie przychodzisz do Bruk Betu, żeby siedzieć tylko na ławce i że masz nadzieję na to, że trener będzie na ciebie stawiał. No i stawiał, jak pokazują statystyki. Już w debiucie, w pucharowym meczu w Bytowie, cztery minuty po wejściu na boisko, strzeliłeś gola!
– Zagrałem jesienią w szesnastu meczach. Zdobyłem pięć bramek. Pewnie mogłem więcej, ale myślę, że jak na debiutanta, to całkiem niezły dorobek.
– Nie bądź taki skromny. Obserwuje twoje poczynania w Bruk Becie i chcę powiedzieć, że w kilku meczach naprawdę pokazałeś się z bardzo dobrej strony. W meczu z Odrą Opole, w przedostatniej kolejce jesiennej rundy, uratowałeś „słonikom” punkt, strzelając gola w 96. minucie!
Bruk Bet Termalica to taka dobrze naoliwiona maszyna i cieszę się, że mogę być jednym z jej trybów
– Tak się złożyło. Lubię zdobywać bramki w końcówkach spotkań (śmiech). Odra na początku meczu wyprowadziła kontrę, objęła prowadzenie i zamurowała się na swojej połowie. Było ciężko, ale nawet, kiedy na zegarze wybiła 90. minuta gry, nie przestaliśmy wierzyć w wyrównanie. W końcu, po dobrze rozegranej, zespołowej akcji, Patrik Misiak dośrodkował piłkę z lewej strony pola karnego wprost na moją głowę i nie pozostawało mi nic innego, jak skierować ją do bramki. Żadna to sztuka (śmiech). Zrobiłem to, co miałem zrobić.
– W zwycięskim meczu w Głogowie z Chrobrym też maczałeś palce…
– Tak, to był chyba mój najlepszy mecz. Zdobyłem bramkę i dorzuciłem asystę.
– Były spotkania, że grałeś od pierwszej minuty, a w innych, byłeś zmiennikiem. Z czego to wynikało?
– To zależało od taktyki. Od rywala. Przed każdym wyjściem na boisko, dokładnie byłem przygotowany do gry, bo wiedziałem, czego ode mnie oczekuje trener. W tej pierwszej rundzie najczęściej graliśmy w ustawieniu z wysuniętą dziewiątką. Inaczej niż w Stali, kiedy tworzyliśmy duet napastników razem z Michałem Fidziukiewiczem, ale na szerokości boiska.
– Najlepszym strzelcem Termaliki i całej I ligi jest Słowak, Roman Gergel. Co o nim powiesz?
– Że to przyjemność i duża sprawa móc podpatrywać go na treningach i występować w jednej drużynie. To doświadczony, świetny napastnik. Nie przypadkiem, grając z Źlinie, zdobył mistrzostwo i puchar Słowacji.
– Jak generalnie scharakteryzowałbyś swoją drużynę? Co jest jej największą siłą?
– Na pewno trener, na pewno indywidualności w zespole, chociaż myślę, że jeszcze większą wartością jest szeroka, wyrównana kadra, no i na pewno też właściciele klubu pp. Witkowscy. Jednym słowem, Bruk Bet Termalica to taka dobrze naoliwiona maszyna i cieszę się, że mogę być jednym z jej trybów.
– Co po tych pierwszych kilku miesiącach gry w I lidze, możesz o niej powiedzieć? Czy różni się bardzo, jeżeli tak, to czym najbardziej, od drugiej ligi?
– Myślę, że pod względem fizycznym nie ma wielkiej różnicy. Zarówno w I jak i w II lidze większość drużyn opiera swoją grę na sile, na wybieganiu i kondycji, a walory techniczne schodzą na dalszy plan.
– Po pierwszej rundzie macie dziesięć punktów przewagi na ŁKS-em i Górnikiem Łęczna i jesteście pewniakiem do awansu, a mimo to trener Lewandowski powiedział ostatnio w jednym z wywiadów, żeby zachować spokój i poczekać ze schładzaniem szampanów. Cytuję: piłka jest przewrotna i trzeba mieć pokorę. Samouwielbienie jest złudne. Spokojnie powtarzam zawodnikom, że musimy być cały czas skoncentrowani, bo tylko wtedy będziemy mogli iść do przodu…
– Dokładnie tak! Dlatego Bruk Bet tak dobrze spisywał się jesienią? Bo byliśmy konsekwentni i skoncentrowani. W każdym spotkaniu robiliśmy swoje, bez względu na to, jak ono się układało. Czy prowadzimy, czy musimy gonić wynik, zawsze gramy to, co nakreślił nam wcześniej trener. Nic nie modyfikujemy i jak widać po miejscu, jakie zajmujemy w tabeli, dobrze nam tym wychodzimy. I tak samo będzie na wiosnę. A że będzie ona trudniejsza, bo tak jest zawsze, to też zdajemy sobie sprawę, ale na pewno będziemy dobrze przygotowani i wierzę, że na koniec sezonu będziemy świętować awans.
– A czy wierzysz w awans… „Stalówki”?
– Bardzo jej tego życzę. Wisła Puławy ma dużą przewagę, ale runda jest długa, a piłka, jak wiadomo, to przewrotna gra, w której nie da się wszystkiego przewidzieć. Dopóki będzie szansa, trzeba walczyć. Nie wiem, jak będzie wyglądała kadra Stali. Po prostu trzeba wierzyć i walczyć o zwycięstwo w każdym kolejnym meczu.