– Ten dom to była niezwykła, rodzinna wspólnota, nie tylko z racji aż dziewięciorga dzieci. Czuło się tę naturalność, brak jakiejkolwiek sztuczności. Tym obdarowywali innych, zarażali swoją życzliwością, ciepłem. W tym domu czuło się serce po prostu i gościnność, a Danusia, jak sądzę, w największym stopniu tworzyła tę wyjątkową atmosferę – tak o stalowowolskim domu znanej muzykującej rodziny Steczkowskich opowiada dyrygent i pedagog Jerzy Augustyński, który przez jakiś czas nawet w tym domu… pomieszkiwał.
O wspomnienia z wieloletniej współpracy i bliskiej znajomości z rodziną Steczkowskich, „Sztafeta” poprosiła go, gdy 17 listopada nadeszła smutna wiadomość o śmierci seniorki rodziny, 78-letniej Danuty Steczkowskiej.
„Cantus” i muzyczne marzenie
Pierwszy pobyt Danuty Steczkowskiej w Stalowej Woli to lata 1963-66, gdy uczyła muzyki w szkole podstawowej nr 1. Tu urodziła córkę Agatkę i wyszła za mąż za Stanisława Steczkowskiego (o szczególnym początku ich związku piszę dalej). Ze Stalowej Woli przenieśli się do Częstochowy, a potem do Rzeszowa, gdzie na świat przyszło siedmioro dzieci. W 1979 r. Steczkowscy powrócili do Stalowej Woli i zamieszkali w domku jednorodzinnym przy ul. Niezłomnych 62. W Stalowej Woli w 1982 r. urodziła się też najmłodsza z rodzeństwa, Marysia.
W marcu 1976 r., w Zakładowym Domu Kultury w Stalowej Woli Stanisław Steczkowski założył chór chłopięco-męski „Cantus”, dwa lata później w szkole podstawowej nr 1 zaczęły działać pierwsze klasy chóralne, a w 1980 r. pracę z nimi rozpoczęła Danuta Steczkowska i Jerzy Augustyński.
Steczkowscy mogli wtedy realizować swe wielkie marzenie, czyli autorski program edukacyjny wzorowany na poznańskiej szkole chóralnej. Można powiedzieć, że klasy chóralne, a te działały potem także w szkole nr 4 oraz 11, przygotowywały narybek dla chóru „Cantus”. W szkole nr 11 Stanisław Steczkowski założył zresztą potem kolejny chór, dziewczęcy Puellarum Cantus, a w domu kultury – mały „Cantus” dla najmłodszych dzieci.
Chór i orkiestra w jednym
– Jak wyglądały lekcje muzyki w klasach chóralnych? Najpierw dzieci uczyły się solfeżu, czyli śpiewania nut głosem, gry na fletach prostych, na werblach, a w czwartej klasie wprowadzano naukę gry na instrumentach orkiestrowych: drewnianych i blaszanych. Była to autorska modyfikacja Steczkowskich w stosunku do poznańskiej szkoły chóralnej.
– Wyjątkowość programu Steczkowskich polegała na tym, że chórzyści… tworzyli też orkiestrę. Chłopcy do chóru wprowadzani byli w klasie czwartej, po trzech latach przygotowania wstępnego, i zaczynali jednocześnie grę na instrumentach orkiestrowych. Chór był więc także orkiestrą, a orkiestra była chórem. Tę młodzieżową orkiestrę dętą prowadził Mieczysław Paruch. Takich chórów jak „Cantus” wtedy w Polsce nie było, zachwycano się tym połączeniem. Już od roku 1985 z rodzicami zaczęła współpracować jako dyrygent córka, Agata Steczkowska. To były najlepsze lata chóru, gdy śpiewali w nim chłopcy, którzy opanowali grę na instrumentach dętych. A klasy chóralne miały wpływ nie tylko na rozwój samego chóru, ale także na umuzykalnienie dzieci w mieście – wspomina Jerzy Augustyński.
Zwyczajne osobowości
Stanisława Steczkowskiego poznał w 1974 r., gdy ten założył w Mielcu chór „Słowiki”, a w 1979 r. za jego namową, gdy dostał zaproszenie do współpracy, przyjechał do Stalowej Woli.
– Stanisław Steczkowski był moim mistrzem, wielkim autorytetem. On i żona Danuta to były osobowości, ale jednocześnie tacy bardzo zwyczajni, naturalni, bez zadęcia. Kiedy przyjechałem do Stalowej Woli i zacząłem pracować w domu kultury, nie miałem oczywiście swojego mieszkania, a państwo Steczkowscy od razu zaproponowali mi, bym mieszkał w ich gościnnym domu. W ogóle nie brali pod uwagę, żebym mógł mieszkać w hotelu, czy wynajmować jakieś lokum. Czułem się wręcz członkiem rodziny, poczułem magię i wyjątkowość tego domu. Do dziś pamiętam dom państwa Steczkowskich i całą rodzinę z tą jej wielką muzyczną pasją, z ogromnym zaangażowaniem i radością, trzymającą swoje instrumenty i śpiewającą. Stanisław i Danuta mieli piękną muzyczną ideę, a nie było przecież im łatwo godzić to z wychowaniem dziewięciorga dzieci, które na dodatek wszystkie chodziły do szkół muzycznych. Danuta była wspaniałą nauczycielką, zachwycała nas wszystkich skromnością, ciepłem, wrażliwością i matczyną serdecznością okazywaną dzieciom, zarówno swoim, jak i tym, które przez lata uczyła miłości do muzyki – opowiada Jerzy Augustyński.
Wielka Muzykująca Rodzina
Podkreśla też, że bardzo ważnym elementem spajającym tę liczną familię były ich wspólne występy jako Muzykująca Rodzina Steczkowskich. A zaczęło się od Ogólnopolskich Spotkań Muzykujących Rodzin we Wrocławiu w 1979 r., gdzie Steczkowscy stali się wręcz ulubienicami publiczności, występując tu w dziesięciu edycjach. Byli niepowtarzalni także z uwagi na liczny skład, bo razem z rodzicami, na scenie było ich aż jedenaścioro, i to najbliższej rodziny, bez krewnych i kuzynów.
Przez 20 lat Muzykująca Rodzina Steczkowskich przemierzyła niemal całą Europę, dając ponad 300 występów, także w najsłynniejszych salach koncertowych, w Watykanie wystąpiła przed Janem Pawłem II, otrzymała liczne nagrody i wyróżnienia. Wydała 16 płyt (jako cała Rodzina oraz w różnych mniejszych konfiguracjach). Członkowie Rodziny nagrywali, komponowali i koncertowali zarówno pod własnym szyldem (tu najbardziej znana jest Justyna Steczkowska), jak i z czołówką polskiej sceny muzycznej.
Cały ten śpiew, śmiech i radość życia
– Gdy zamknie pan oczy i pomyśli: Steczkowscy, to co pan widzi? – zapytaliśmy Jerzego Augustyńskiego.
– Mam przed oczami obraz, który na zawsze zostanie w mojej pamięci, jak cała rodzina wspaniale wykonuje piosenki ze Śpiewnika „Cztery pory roku Zygmunta Noskowskiego”. Śpiewnik ten na początku lat osiemdziesiątych stanowił ważną część ich repertuaru. Widzę i słyszę cały ten ich śpiew i śmiech, radość życia. Czuję i wspominam też ich dom w Stalowej Woli, nie tylko jako budynek, ale przede wszystkim wspólnotę, gdzie dzieci otoczone są miłością, gdzie żyje się zgodnie z tradycją wyrastającą z chrześcijaństwa – odpowiada Jerzy Augustyński.
Miłość, zrozumienie i przyjaźń
Jednak początki związku Danuty i Stanisława wcale nie były łatwe. W latach 60. młody Stanisław był bowiem księdzem, a Danuta jego parafianką, śpiewającą w kościelnym chórze. Połączyła ich wielka miłość, w 1966 r. na świat przyszła ich córeczka Agata, a Stanisław zrezygnował z kapłaństwa. W tamtych czasach dla wielu było to zgorszenie, a sprawa ta przez lata stanowiła rodzinne tabu, choć potem była już tylko publiczną tajemnicą. Dopiero w 2017 r., w książce „Steczkowscy. Miłość wbrew regule”, o kapłańskiej przeszłości ojca napisała oficjalnie Agata Steczkowska.
Stanisław przez lata zabiegał o dyspensę od kapłaństwa, wysłał nawet w tej sprawie list do samego papieża. Ostatecznie, ślub kościelny Steczkowscy wzięli w 1998 r. Ona miała wtedy 56 lat, on – 63. W jednym z wywiadów prasowych, Agata Steczkowska skomentowała to tak:
– Tato mówił, że dobrze się stało, że został księdzem, i dobrze, że przestał nim być i założył rodzinę. A reszta to sprawa między nim a Panem Bogiem. Powiedział to w dniu swojego ślubu, na weselu, przy wszystkich znajomych i przyjaciołach. Stanisław Steczkowski zmarł 7 stycznia 2001 r. i został pochowany na Cmentarzu Komunalnym w Stalowej Woli. Danuta Steczkowska spoczęła na cmentarzu w podwarszawskich Radziejowicach, gdzie mieszka Justyna Steczkowska. Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, w przyszłości ma zostać pochowana obok męża, w Stalowej Woli.
Pani Agata Steczkowska w swojej książce pisze prawdę ale widzianą oczami kogoś kto nie do końca ocenia realia tamtej epoki. Dziś juz niewiele rzeczy budzi zgorszenie ale wtedy to była rzecz zdarzająca się niezmiernie rzadko aby ksiądz porzucał kapłaństwo dla kobiety. Nie mnie to dziś oceniać ale mieć pretensje do biskupa że nie pomógł młodym na początku wbtrudnym starcie to już rzecz niesłychana. Albo narzekać że jednorohdzinny dom który Steczkowscy dostali za darmo od miasta miał byle jakie podłogi gdy w tym czasie M2 było nieziszczalnym marzeniem wielu rodzin. Najgorsze że dziś ludzie czytają i nie mając rozeznania przyjmują za prawdę takie rzeczy. Nadmienię że bardzo ceniłam i szanowałam Pana Stanisława, również za to że w tak trudnych czasach gdy rzucił kapłaństwo nie poszedł do policji ani innych instytucji tamtego systemu ale potrafił utrzymać tak liczną rodzinę ze swojego talentu i pracowitości.. W mojej ocenie kościołowi też pozostał wierny choć na swój sposób. I tu zgodzę się z P. Agatą że zwolnienie z kapłaństwa powinien otrzymać dużo wcześniej. Ale wydźwięk napisanej przez nią książki jest taki jakby wszyscy byli przeciw nim, nikt im nie pomógł, a tak jakby wszyscy byli do tego zobowiązani. Również pochodzę z licznej rodziny. Moi rodzice i my bardzo ciężko i uczciwie pracowaliśmy. Żyliśmy mniej niż skromnie, nikogo swoim postępowaniem nie gorszyliśmy i nikt się o nas nawet nie spytał. A nam nawet to głowy nie przychodziło aby czegoś oczekiwać.
Rozumiem że obowiązuje poprawność celebrycka. Oto całe oblicze sztafety.