18 listopada, miesiąc przed swoimi 72-urodzinami zmarł Adam Musiał, legenda Wisły Kraków, srebrny medalista mistrzostw świata w 1974 roku, jeden z najlepszych lewych obrońców w historii polskiego futbolu i jeden z najlepszych trenerów, jaki kiedykolwiek pracował w Stali Stalowa Wola.
Adam Musiał urodził się w Wieliczce i w miejscowej Wieliczance stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Później trafił do Górnika Wieliczka, a z niego do Wisły Kraków, w której spędził 11 lat (1967-1978). Z „Białą Gwiazdą” wywalczył mistrzostwo Polski (1978). Później na trzy lata związał się z Arką Gdynia (1978–1980), z którą w 1979 roku zdobył Puchar Polski. Karierę piłkarską zakończył grą w IV-ligowym angielskim Hereford United i amerykańskim Eagles Yonkers New York w roku w 1987.
W reprezentacji Polski zadebiutował w październiku 1968 roku w Szczecinie, w meczu przeciwko NRD. Trenerem polskiej reprezentacji był Ryszard Koncewicz. Gdy w 1973 roku kontuzji doznał najlepszy w tamtym czasie polski lewy obrońca, Zygmunt Anczok, Musiał stał się numerem jeden na tej pozycji w kadrze trenera Kazimierza Górskiego. Z orzełkiem na piersi zagrał łącznie w 34 spotkaniach.
Strach było grać na jego stronie
Dziennikarze i kibice lubili Adama Musiała za niezłomny charakter, nieustępliwość i twardość w grze, za waleczność i bezkompromisowość. Zawsze był sobą, zresztą nie tylko w każdym meczu, ale także poza boiskiem.
Był typem piłkarza, dla którego nigdy nie ma straconych piłek, a ponadto, kiedy trzeba było, umiał w każdej chwili wywieść w pole największe gwiazdy futbolu. Najlepiej przekonali się o tym i docenili to Anglicy, którym przyszło walczyć z Polakami na Wembley w pamiętnym meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata w RFN w 1974 roku. Po latach wielu jego rywali z boiska, mówiło wprost, że strach było grać na stronie, na której występował Musiał, bo kiedy on grał, to piłka mogła go minąć, ale nie rywal…
Trener Roku 1991 w Polsce
Po zakończeniu kariery zawodniczej zajął się trenerką. Na początku był w Wiśle Kraków (1987) asystentem Bogusław Hajdasa, po którym przejął drużynę i w 1991 roku zajął z nią trzecie miejsce w ekstraklasie, i został uznany przez tygodnik „Piłka Nożna” Trenerem Roku. W sezonie 1992/93 prowadził Lechię Gdańsk, a w roku 1994 rozpoczął pracę w Stali Stalowa Wola. Po 13. pierwszych kolejkach Stal była daleko w ligowej tabeli, mając na swoim koncie zaledwie 6 punktów. Nie wygrała w tym czasie ani jednego meczu. Dalsza praca Musiała w Stali wisiała na włosku. Na szczęście zimną krew zachowali klubowi działacze, z ówczesnym prezesem klubu, śp. Alfredem Rzegockim na czele, którzy nie zwolnili trenera Musiała i ten ze swoją drużyną odniósł w ostatnich czterech meczach trzy zwycięstwa – między innymi w Krakowie nad Wisłą 2:1 – i zanotował jeden remis, i na półmetku wylądował w połowie ligowej stawki. Ostatecznie Stal zajęła w sezonie 1993/94 dwunaste miejsce i spokojnie utrzymała się w lidze. Po raz pierwszy i ostatni w historii jej występów w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Olimpia Poznań. Pamiętamy i pamiętać będziemy
W następnym sezonie trener Musiał i jego piłkarze byli bliscy powtórzenia wyniku, jednak po szaleńczej, pełnej niedomówień i kontrowersji końcówce sezonu, spadli do II ligi. Stalowowolskim kibicom pamiętającym tamte czasy, do dzisiaj wracają obrazki z meczu przedostatniej kolejki z Olimpią Poznań, którego wynik zadecydował o tym, że Stal pożegnała się z I ligą. Obydwie drużyny były zagrożone spadkiem. Spotkanie zakończyło się remisem 2:2, a przebieg meczu i to, co działo się po nim, sportowe media porównywały do meczów rozgrywanych w… Kolumbii i Wenezueli. Sędziował go Zbigniew Przesmycki z Łodzi. W 2. minucie pokazał czerwoną kartkę kapitanowi Stali, Mieczysławowi Ożogowi. Chwilę później Olimpia objęła prowadzenie, ale szybko wyrównał Mariusz Błażej. Kwadrans po przerwie, sędzia podyktował rzut karny dla gości, wykorzystany przez Suchomskiego, ale osłabiona Stal atakowała i w 72. minucie, Przesmycki nie miał innego wyjścia, bo faul Bociana na jednym z graczy Stali był tak ewidentny, i musiał podyktować rzut karny, a obrońcę Olimpii usunąć z boiska. Niestety, „jedenastki” nie wykorzystał Rybak, jednak trzy minuty później bramkarz Olimpii wyciągał piłkę po uderzeniu Szafrana. Do końca meczu pozostawało 15 minut. Kwadrans nadziei stalowców na zdobycie zwycięskiej bramki. Nasza drużyna nie schodziła z połowy rywali, a w samej końcówce zepchnęła poznaniaków na ich pole karne. Wtedy ponownie w rolę głównego aktora widowiska wcielił się arbiter. Pokazał czerwone kartki Jakóbczakowi i Rybakowi. Grającą w ośmiu Stal nie była w stanie przeważyć szali zwycięstwa na swoją stronę i mecz zakończył się remisem, który sprawił, że Olimpia utrzymała się w lidze, a Stal z niej spadła. Po meczu sędzia Przesmycki opuszczał boisko w asyście ochroniarzy i policji, a później przez długi czas nie mógł wyjść z budynku klubowego, który otoczony był przez rozwścieczony tłum kibiców. Tydzień później trener Adam Musiał po raz ostatni poprowadził drużynę Stali w Katowicach. GKS wygrał 3:0, a ostatnią bramkę, jaką stracił nasz zespół w ekstraklasie, zdobył obecny selekcjoner polskiej reprezentacji, Jerzy Brzęczek.
Dołączy do gwiazd Wisły Kraków
Po spadku „Stalówki”, Adam Musiał objął „gieksę”, z którą zajął na koniec sezonu 1995/96 jedenaste miejsce w I lidze i był to ostatni rok jego pracy w roli szkoleniowca. Wrócił do Krakowa i do śmierci pełnił funkcję kierownika stadionu Wisły.
Adam Musiał miał o rok od siebie młodszą żonę Ewę, z domu Zabajewska, która była siatkarką Wisły Kraków oraz dwóch synów: starszy Maciej (43 l.) był piłkarzem m.in. krakowskich klubów: Clepardii i Wieczystej Kraków oraz Górnika Wieliczka, obecnie jest trenerem, a młodszy Tomasz (39 l.) od roku 2007 sędziuje mecze polskiej piłkarskiej Ekstraklasy.
Uroczystości pogrzebowe śp. Adama Musiała, odbędą się w piątek 4 grudnia o godz. 13.40 w kaplicy na Cmentarzu Rakowickim. Adam Musiał zostanie pochowany w Alei Zasłużonych. Spocznie obok innych gwiazd Wisły Kraków: Henryka Reymana – patrona stadionu miejskiego przy ul. Reymonta, bramkarzy; Edwarda Madejskiego i Stanisława Goneta oraz Michała Matyasa.
Na ten sam dzień, na 4 grudnia, zaplanowano derby Krakowa w Ekstraklasie, Cracovia – Wisła.
Adama Musiała wspominają jego piłkarze ze „Stalówki”
Paweł Rybak:
Nie nosił głowy w chmurach
– Kiedy przychodził do Stali, miałem obiekcję, czy jest to odpowiedni trener dla drużyny, która nie ma gwiazd w składzie, która walczyć będzie o utrzymanie, ale bardzo szybko moje obawy zostały rozwiane. Trener Musiał okazał się świetnym fachowcem. Duży autorytet. Z bardzo dobrym warsztatem trenerskim. W pracy bazował na doświadczeniu. To wszystko, co wyniósł z gry w Wiśle oraz reprezentacji, zaszczepiał w nas. Szczególnie od obrońców wymagał tego, czego sam wymagał od siebie, kiedy był piłkarzem, czyli walki od pierwszej do ostatniej sekundy. Nikt nie był u niego pewniakiem do gry w wyjściowej jedenastce. Swoją przydatność, musieliśmy udowadniać każdego dnia na treningu. Był bardzo zżyty z drużyną. O wszystkim można było z nim pogadać. Jak trzeba było, to mówił co mu leży na wątrobie, nie owijał w bawełnę i takiej samej postawy oczekiwał od nas. Nie nosił głowy w chmurach. Twardo stąpał po ziemi. Znał dobrze życie i myślę, że za to właśnie wszyscy lubiliśmy go i szanowaliśmy. Jestem przekonany, że także w drugim sezonie uratowałby nas przed spadkiem, ale nie był w stanie sprostać „siłom wyższym”, jakie panowały wtedy w polskiej piłce. Pamiętam, jak po meczu z Olimpią Poznań, pojechał ze mną, z Markiem Jakóbczakiem i Mietkiem Ożogiem, na komisję dyscyplinarną. Dostaliśmy wszyscy czerwone kartki i stanęliśmy przed „sądem”, i zostaliśmy ukarani zakazem gry w pięciu meczach. Tak surowo piłkarzy innych drużyn nie traktowano. Dostawali co najwyżej karę 2-3 meczów. Kiedy wyszliśmy, widziałem, jak bardzo to przeżywa i jak nie może pogodzić się z tym, że rządzą piłką „leśne dziadki”. Myślę, że między innymi dlatego tak szybko skończył z pracą trenerską.
Mieczysław Ożóg:
Mieliśmy dużo wspólnych cech
– To był super człowiek, bardzo fajny gość, jeden z najlepszych trenerów, jakich miałem. Był dobrym trenerem i mądrym człowiekiem. Znał życie i dlatego dogadywał się z nami, a my z nim. Nie tolerował lenistwa na treningu. Dla niego był on tak samo ważny, jak każdy mecz, każdy sparing. Mieliśmy dużo wspólnych cech. On lubił twarda walkę, ja też. On nogi nie odstawiał i widział, że ja też tak gram, dlatego rozumieliśmy się. Ale zdarzały się historie, że nie odzywaliśmy się do siebie. On był nerwus, a że ja do pokornych też nigdy nie należałem, więc czasami dochodziło między nami do styku, ale jakoś zawsze udawało nam się osiągnąć kompromis.
Raz dałem nogę z obozu w Straszęcinie. Nie wstałem na śniadanie. Nie wstałem, bo nie byłem głodny i to był jedyny powód, ale trener miał zasady. Za pięć dziewiąta drużyna, jak na baczność, miała stać w stołówce. Zbuntowałem się. Po kłótni spakowałem się i wróciłem do domu. Sprawa rozeszła się po kościach. Jak emocje opadły, wróciłem do zespołu, zostałem zaproszony do trenera na długą, szczerą rozmowę i nie było tematu. Pewnie wielu innych na jego miejscu zrobiłoby z tego wielką aferę, ale nie Adam Musiał. Zresztą, wiele było takich historii. Raz graliśmy w karty w autokarze, wracając po jakimś meczu, no i zrobiło się głośno. Obudziliśmy trenera i wpadł do nas, zabrał karty i zaczął krzyczeć. Poniosło i mnie, i rzuciłem: a gdzieś pan grał i kogo krył, że tak się stawiasz? Powiedziałem to do gościa, który grał na mistrzostwach świata, do jednego z najlepszych polskich obrońców w historii! Cały autokar wybuchnął śmiechem, a trener tylko popatrzył się na mnie i machnął ręką…
Naprawdę, takich ludzi, takich trenerów jak on, nie spotyka się często. Facet grał w reprezentacji, był bohaterem na Wembley, później na mistrzostwach świata w Niemczech, gdzie zdobył trzecie miejsce i każdy z nas mógł mu buty czyścić i walizkę za nim nosić, ale on to miał gdzieś. Był normalnym, serdecznym człowiekiem, otwartym na innych, potrafiącym rozmawiać z każdym i służącym zawsze dobrą radą.
Jaromir Wieprzęć:
Każdego z nas traktował po ojcowsku
– Bardzo dobrze wspominam czas, kiedy trenerem Stali był śp. Adam Musiał. To on wprowadzał mnie w seniorską piłkę. To za jego kadencji debiutowałem w młodzieżowej reprezentacji Polski u trenera Broniszewskiego. Dla mnie, dla raczkującego piłkarza, był ogromnym autorytetem, legendą polskiej piłki, medalistą mistrzostw świata, który znakomicie potrafił przekazywać swoją wiedzę, swoje boiskowe doświadczenie i dzisiaj, po tylu latach, mogę powiedzieć, że to właśnie on ukształtował mnie piłkarsko. To był trener, u którego ogromne znaczenie miały cechy wolicjonalne. Od drużyny wymagał całkowitego poświęcenia się. Nie uznawał roboty na pół gwizdka. Stworzył świetny duet ze śp. Krystianem Muskałą. Można było odnieść wrażenie, że rozumieją się bez słów.
Wszyscy mieliśmy olbrzymi szacunek do trenera Musiała także dlatego, że był takim „swojakiem”. Nie wywyższał się. Potrafił być impulsywny, potrafił się wkurzyć, ale potrafił też przyznać się do błędu. Każdego z nas traktował po ojcowsku. Nie miał wybrańców. Wszyscy byliśmy tak samo ważni, młodzi, starzy, wszyscy bez wyjątku. Pamiętam, że w dniu, kiedy graliśmy mecz na Górniku, zdawałem egzamin na maturze. No i zdawałem, a jego samochód czekał na mnie i do Zabrza zdążyłem. Drogę powrotną też zapamiętałem, bo tuż po wyjeździe z Zabrza wysiadła elektryka w autokarze i do Krakowa jechaliśmy z prędkością… 10 km/h bez świateł. Z tyłu za autokarem truchtał Antek Fijarczyk z latarką, a „Gaza” z trójkątem ostrzegawczym na plecach. Z przodu też ktoś zasuwał z latarką. No i tak na zmianę. Doczłapaliśmy się do Krakowa, zjedliśmy kolację w restauracji, którą prowadził znajomy Adama Musiała, a po niej trener zamówił 5-6 taksówek i nimi wróciliśmy do Stalowej Woli.
Andrzej Kasiak:
To był naprawdę dobry, przyzwoity człowiek
– Bardzo pozytywna postać. To był najbardziej sprawiedliwy trener, z jakim współpracowałem. Prostolinijny, bezpośredni w kontakcie, krótko mówiąc taki, za którym wskoczyłoby się w ogień, bo on też wskoczyłby, gdyby zaszła taka potrzeba. To jemu zawdzięczam, że po odbyciu służby wojskowej zostałem w Stali. Po dwóch meczach postawił na mnie i nie wiem, jak potoczyłyby się moje losy, gdyby nie kontuzja kolana, jaka przytrafiła mi się w meczu z Ruchem. Wyłączyła mnie z gry na długi czas.
Adam Musiał lubił i doceniał piłkarzy, którzy nie odstawiają nóg, którzy walczą o każdą piłkę, którzy oddaliby życie za drużynę. Zawsze będę go dobrze i miło wspominał, bo był naprawdę bardzo dobrym, przyzwoitym człowiekiem.
Godzinami można byłoby opowiadać historie, które kibicom nie są znane, a do których my, piłkarze, wracamy od czasu do czasu. Trener lubił Herberta Boruca. Nie, żeby w jakiś sposób go wyróżniał, bo wszystkich traktował równo, ale lubił z nim pogadać, pożartować i lubił też go strofować, kiedy ten był na boisku. No i pamiętam taki mecz, że trener stoi przy linii bocznej i krzyczy: Boruc dawaj, Boruc to, Boruc tamto, a Herbert spokojnie z ławki rezerwowych mówi: tu jestem panie trenerze.
Albo inna historia. Przegraliśmy mecz, wchodzi trener do szatni i mówi: teraz niech każdy wypowie swoje zdanie o meczu. Pierwszy Mietek, kapitan drużyny: nic nie mam do powiedzenia, jesteśmy frajerami. A ty co powiesz – zwrócił się do siedzącego w kącie Artura Sejuda. – No szkoda, że przegraliśmy – odpowiedział spokojnie, a wtedy trener Musiał: szkoda to jest wtedy, jak nowymi trampkami w gówno wejdziesz. Pamiętam też, jak przed rozpoczęciem przygotowań do nowego sezonu, wszedł do szatni i mówi o wzmocnieniu składu, ale też powiedział, że niektórzy będą musieli odejść. – Zając, słyszysz co mówię, stanął przed Jarkiem Zającem, a nasz napastnik zapytał: a co wybiera się gdzieś trener? I zaczęliśmy się wszyscy, łącznie z trenerem pokładać ze śmiechu.