Przypomnę, że przed wojną w Stalowej Woli nie mogli osiedlać się Żydzi ani obywatele polscy innej nacji niż polska. Nad osiedlaniem się w Stalowej Woli, która de facto była osiedlem zarządzanym przez Ministerstwo Spraw Wojskowych, czuwał zakładowy wydział bezpieczeństwa, którym kierował ppłk Stanisław Trzebunia. Bez jego podpisu niemożliwy był przydział mieszkania, które były własnością Zakładów Południowych.
Sytuacja zmieniła się radykalnie po zakończeniu działań wojennych. W połowie października 1939 roku do Stalowej Woli przybyli pierwsi cywilni Niemcy, aby rozpocząć prace przy uruchamianiu Zakładów Południowych. Z upływem czasu stale ich przybywało, tak że w Stalowej Woli mieszkało w szczytowym okresie znacznie więcej niż czterysta osób, nie licząc sił policyjnych ani wojskowej obsady oraz uzbrojonej straży zakładowej, tzw. Werkschutz.
Obóz w Rozwadowie
Tyle na razie o Niemcach. Ale za ich sprawą w Stalowej Woli znaleźli się Żydzi. Otóż w lipcu 1942 roku w pobliskim Rozwadowie zgromadzono zamieszkałych w tym mieście Żydów i wywieziono do Dębicy. Do tego miasta zwieziono Żydów z gett istniejących w tym powiecie, m.in. z Tarnobrzega, Pilzna, Baranowa. Tu odbyła się selekcja, w wyniku której ogromną większość Żydów wywieziono do obozu śmierci w Bełżcu, część zlikwidowano na miejscu, a tylko nielicznych fachowców wysłano do obozu pracy w Rzeszowie. Tak więc pod koniec lipca 1942 roku w Rozwadowie nie było już Żydów.
Ten stan trwał jednak krótko, bo oto w miesiąc później, w sierpniu, do baraków istniejących w sąsiedztwie parafialnego cmentarza przywieziono kilkudziesięcioosobową grupę Żydów z Sieniawy, gdzie akurat likwidowano getto. Sieniawscy Żydzi pracowali przy urządzaniu obozu i w stalowowolskich Zakładach Południowych. Jak zeznali świadkowie tamtych wydarzeń, sieniawscy Żydzi w Stalowej Woli zatrudniani byli w kuchni Zakładów Południowych.
Z początkiem września 1942 roku do Rozwadowa przywieziono 600 Żydów z likwidowanego getta w Wieliczce. Umieszczono ich w obozie zlokalizowanym na Młodyniu, w bezpośrednim sąsiedztwie rozwadowskiego cmentarza. Wkrótce dowieziono blisko 500-osobową grupę Żydów z likwidowanego getta w Wolbromiu. Wedle relacji ocalałych Żydów, w obozie rozwadowskim przebywało około 1150 Żydów. Oni mieli zasilić, a przynajmniej znaczna ich część, siłę roboczą w Zakładach Południowych. Wedle sprawozdania niemieckiego, we wrześniu 1942 roku w Zakładach zatrudniano 836 żydów.
Wydajność żydowskich robotników była niewielka, zresztą pracowali głównie na stanowiskach pomocniczych, gdzie niepotrzebna była wiedza fachowa. Przy pracy byli niejednokrotnie fizycznie maltretowani, a ponadto byli głodzeni. Zabijano ich nawet w Zakładzie, nie mówiąc już o drodze śmierci prowadzącej wzdłuż toru kolejowego ze Stalowej Woli do Rozwadowa. Jak zeznawali ocalali Żydzi, bywało, że w czasie drogi wartownicy ukraińscy, bo tacy głównie prowadzili żydowski konwój i tacy głównie pilnowali obozowanych Żydów, zabijali kilku Żydów. W wyniku dokonywanych egzekucji i nieuzasadnionych niczym mordów, wyraźnie zmniejszył się stan osobowy żydowskich pracowników. Zapewne w sprawie Żydów ingerował zarząd Zakładów, bowiem zaniepokojony był wyraźnym zmniejszaniem się liczby tanich pracowników.
Obóz w Zakładach
W połowie listopada 1942 roku na terenie Zakładów odbyła się selekcja żydowskich robotników. Jej obserwatorem był niemiecki dyrektor Zakładów inżynier Kurt Scholze. Zapewne wywarł on, przynajmniej na części zgromadzonych Żydów, dobre wrażenie. Więzień obozu Samuel Scheinowitz po wojnie zeznał tak: Generalnym dyrektorem fabryki w Stalowej Wioli był Scholze, pochodzący, zdaje się, z Czech, bardzo porządny człowiek. Wybrano wówczas około trzystu Żydów, których już nie poprowadzono do rozwadowskiego obozu, lecz zatrzymano w Zakładach, w specjalnie urządzonym obozie, który – jak zeznali żydowscy więźniowie – był lepszy od rozwadowskiego. Tego dnia żydowscy więźniowie mogli po raz pierwszy zażyć kąpieli. Warunki w nowym obozie były lepsze, ale nie skończyły się represje. W relacjach Żydów ze stalowowolskiego obozu pojawia się często nazwisko Piosika, który, jak wspominał Henryk Vogler, jednym uderzeniem brechy potrafił rozłupać czaszkę na pół. Przy tej okazji kilka zdań o Piosiku, którego po wojnie ocalali więźniowie poszukiwali. Piosik, mimo że rodzice nosili całkiem polskie imiona, uznawał się za Niemca, co potwierdzał w personalnej ankiecie. Jako siedemnastoletni chłopak walczył w I wojnie światowej jako niemiecki żołnierz, został odznaczony Krzyżem Niemieckim II klasy. W latach 1927-34 przebywał we Francji, o czym pisał w personalnej ankiecie. Jak sam twierdził i więźniowie, służył w francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Służbę tę porzucił. Przed wojną pracował w firmie budującej Stalową Wolę. Być może 14 września 1939 r. znalazł się w grupie Polaków witających żołnierzy niemieckiego Wehrmachtu wkraczających do Stalowej Woli.
Było kilku takich spośród polskich pracowników Zakładów, którzy prześladowali Żydów. Wspomina Henryk Vogler: (…) Kamiński był przodownikiem grupy junaków pracujących na tej samej hali i nie miał z nami nic wspólnego (…) nie miał więc nawet prawa zajmować się nami. Lecz jakąż rozkoszą jest mieć pod sobą coś, co tak bardzo wydaje się podobne do człowieka, a jednak nim nie jest, giąć nim do woli, przewracać, deptać, a potem podnosić i znowu przewracać, uderzać i rozkrwawiać, rozkazywać mu i zabijać go (…) Junak Kamiński pożądał tej jedynej, prawdziwej rozkoszy. I dlatego z własnej pilności, nie mając ku temu prerogatyw, zajmował się Żydami. Rozkazał na przykład czyścić maszynę, która dziś była już czyszczona dwa razy. (…) A bił silnie, zwiniętą dłonią, od dołu w szczękę. (…) Pamiętam Małka, który ze zdumiewającą intuicją wyczuwał od razu żydowskiego inteligenta i rozkrwawiał go ze szczególną lubością. Pamiętam Piosika, byłego żołnierza Legii Cudzoziemskiej, umiejącego jednym uderzeniem brechy rozłupać czaszkę na pół. Pamiętam rosłego delegata robotników fabryki, gdy pełen świętego zapału (…) biegał w czasie przerwy obiadowej po hali, nie pozwalając nam zaczerpnąć z kotłów zupy przeznaczonej dla robotników, a nie wybranej przez nich do końca i dlatego skazanej na powrót do kuchni zakładowej i na wylanie świniom… Ale byli też tacy jak Cecylia Tomanek czy Majzner, których pomoc udzielana Żydom ratowała im życie.
Represje wobec Żydów ustały w drugiej połowie 1943 roku. Nad Żydami znęcali się ukraińscy strażnicy z Werkschutzu, niemieccy zarządcy. Mateusz Felsen więzień stalowowolskiego obozu, wspominał: Z początku bito, ale że się to odbijało na pracy, przyszedł rozkaz niemiecki zaniechania bicia, robota bowiem w fabryce, szczególnie w oddziale mechanicznym była nadzwyczaj precyzyjna. Toteż nam fachowcom dano spokój, natomiast w dalszym ciągu okrutnie bito pracujących przy czarnej robocie.
Egzekucje, ratunek i… Żyd-prześladowca
W stalowowolskim obozie doszło do pierwszej i masowej egzekucji wkrótce po uruchomieniu obozu. Otóż wśród więźniów obozu ogłoszono, że jeśli są tacy, którzy chcą wrócić do Rozwadowa, to mogą się zgłosić. Takich było dwudziestu dwóch; większość z nich chciała powrócić do swoich krewnych, którzy zostali w Rozwadowie. Wszystkich, którzy się zgłosili wyprowadzono z obozu i w pobliskim lesie rozstrzelano. Tego samego dnia do stalowowolskiego obozu przybyło z Rozwadowa tyleż samych więźniów, co rozstrzelano.
Trzeba powiedzieć, że więźniowie stalowowolskiego obozu dyrektorowi Stahlwerke czyli Zakładów Południowych Kurtowi Scholzemu mogli zapewne zawdzięczać ratunek. Otóż, jak wspominał Julian Flajszer, po piętnastu miesiącach funkcjonowania obozu w Rozwadowie i Stalowej Woli, do Zakładów przybyło dwudziestu policjantów z Schutzpolizei, których celem było zabranie wszystkich Żydów z obozu do Treblinki, gdzie mieścił się obóz śmierci, skąd ani jeden człowiek nie wrócił. Cud wówczas nastąpił… dyr. Zakładów Południowych Scholze przez osobistą interwencję u władz kompetentnych uzyskał prolongatę na chwilowe pozostawienie naszego obozu motywując swoje wywody interesem Zakładów. O tej postawie Scholzego wspominał również inny więzień obozu Henryk Vogler.
Wewnątrz obozu stalowowolskiego też nie działo się dobrze. Panem życia stawał się w nim więzień Goldstein, który – jak zeznawali więźniowie – otoczył się szajką swoich żydowskich popleczników. Zbierał haracz od współwięźniów, a gdy któryś odmówił, mógł się liczyć z zemstą kończącą się śmiercią. Dwóch Żydów, którzy odmówili haraczu oskarżył przed niemieckimi władzami, że planują ucieczkę. Obaj zostali zlikwidowani.
Goldstein przedstawił niemieckim władzom obozowym listę 60 więźniów, którzy nie nadają się do pracy fizycznej. Byli to w części tacy, którzy nie byli w stanie opłacać się. Gestapo po sześciu tygodniach zjawiło się w obozie, aby wykazanych więźniów zabrać. Więźniowie ukrywali się, tak, że nie można było odnaleźć wykazanych na liście. Ostatecznie udało się zgromadzić 56 osób, niekoniecznie z listy. Dalszych poszukiwań zaniechano. Flajszer w swojej relacji napisał: W dziesięć minut po odejściu naszych kolumn do pracy zabrali ową grupę, która jeszcze tego samego dnia została pochowana przez junaków (Baudienst)… Ze znalezionych u nich fotografii, jakie w czasie chowania tych zwłok zabrali do siebie, rozpoznaliśmy ludzi z tej właśnie wyprawy. Czy tak było w istocie? Natrafiłem na listę więźniów stalowowolskiego obozu, na której widnieje 515 nazwisk Żydów. Przy 56 nazwiskach jest adnotacja transp. 5 III 43. Czy Żydów z taką adnotacją wywieziono, a nie zabito? Sprawa pozostaje do wyjaśnienia.
Ucieczka więźniów i koniec obozu
Ostatecznie obóz żydowski w Stalowej Woli zlikwidowali Niemcy 23 lipca 1944 roku, gdy do miasta zbliżały się sowieckie wojska. Wcześniej, w czasie rozgardiaszu spowodowanego zbliżaniem się czerwonej Armii, w nocy kilkudziesięciu więźniów przez wyrwę w ogrodzeniu wykonaną przez Żydów, notabene dwóch braci z Przemyśla, wydostało się poza obręb Zakładów i w lesie doczekali wyzwolenia przez wojska sowieckie. Świadkowie podają różne liczby uciekinierów; 90, 80, 60 osób. Około trzystu więźniów przetransportowali Niemcy do obozu w Płaszowie, a potem na teren Niemiec do Görlitz.
Trzeba powiedzieć, że w szczytowym okresie w stalowowolskim obozie przebywało około 420 Żydów. Na obóz składało się cztery baraki, z których więźniowie zajmowali trzy. Obóz znajdował się na terenie, gdzie na przełomie lat 60. i 70. Wybudowano halę drugiej ciągarni.
Tylko jeden były więzień stalowowolskiego obozu Żydów po latach odwiedził to miejsce. Był nim Henryk Vogler, pisarz i krytyk literacki z Krakowa.
Dionizy Garbacz