Ogromny aerostat na wysokości 4 kilometrów, z podczepionym u spodu sensorem, dzięki któremu wojsko będzie mogło namierzać obiekty latające na odległość kilkuset kilometrów – taka instalacja ma się pojawić w gminie Ulanów. Będzie to pierwszy tego typu obiekt w Polsce, a być może i w Europie. Mieszkańcy mają jednak obawy, czy jest to do końca bezpieczne.
Podchody pod lokalizację w posterunku aerostatowego w gminie Ulanów trwały od dwóch lat. Pod uwagę brano kilka lokalizacji: Kurzynę Wielką, Bieliny, Gliniankę, Dąbrowicę i Borki. Ostatecznie padło na Kurzynę Wielką, a dokładnie na jej przysiółek – Zarowie. Ta lokalizacja spełniała wszystkie wymagania taktyczno-techniczne stawiane przez wojsko.
8 września w Kurzynie Wielkiej odbyło się spotkanie z mieszkańcami, na które przyjechali przedstawiciele m.in. Zarządu Wojsk Radiotechnicznych Inspektoratu Sił Powietrznych Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, 3. Wrocławskiej Brygady Radiotechnicznej, 3. Sandomierskiego Batalionu Radiotechnicznego (to w jego strukturach miałby znajdować się nowy posterunek), Rejonowego Zarządu Infrastruktury w Lublinie, Garnizonu Nisko, Wojskowej Komendy Uzupełnień w Nisku oraz Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Rzeszowie. Na spotkaniu był również burmistrz Ulanowa Stanisław Garbacz oraz sołtys Kurzyny Wielkiej Franciszek Frączek.
Posterunek aerostatowy miałby mieścić się na działce o powierzchni 200 na 300 metrów, mimo to wojsko jest zainteresowane kupnem 14 hektarów. – W Polsce takiego posterunku jeszcze nie ma. W Kurzynie Wielkiej powstałby pierwszy tego typu obiekt – mówili wojskowi.
Na działce planowana jest budowa kilku niezbędnych obiektów. To co najważniejsze, miałoby jednak znajdować się kilka tysięcy metrów nad ziemią. Chodzi o wykonany z wielowarstwowej powłoki aerostat o długości ok. 50 metrów i 10 m szerokości. „Balon” ma być wypełniony helem, a u jego spodu ma być podwieszony radar, dzięki któremu będzie można prowadzić rozpoznanie radiolokacyjne. Aerostat ma być połączony z ziemią specjalną liną. – Lina jest wykonana w specjalnej technologii. Idzie nią całe zasilanie, sygnały i wszystko co jest przesyłane na tę platformę aerostatową – mówili przedstawiciele wojska.
Na ziemi lina przytwierdzona będzie do kotwicowiska o promieniu kilkudziesięciu metrów. Na posterunku aerostatowym miałoby pracować od 50 do 80 żołnierzy.
Istotnym ograniczeniem naziemnych radarów jest „horyzont radiolokacyjny”. Umieszczenie radaru na dużej wysokości rozwiązuje ten problem i znacznie zwiększa zasięg. Radary na aerostatach mają również przewagę nad samolotami, które mogą latać tylko przez określoną liczbę godzin. Aerostat byłby ściągany na ziemię tylko raz w miesiącu. Oczywiście jeżeli na przeszkodzie nie staną czynniki zewnętrzne, jak na przykład anomalie pogodowe.
Radary na aerostatach uzupełniają strefę rozpoznania radiolokacyjnego, która nie jest w pełni wykorzystana przy pomocy typowej naziemnej radiolokacji.
Mieszkańcy Kurzyny Wielkiej mieli sporo wątpliwości co do planowanej inwestycji wojskowej. Pytali o szkodliwe promieniowanie, ryzyko pęknięcia czy zerwania „balonu” z liny, a nawet zakłócenia odbioru sygnału telewizyjnego.
Chociaż wojskowi twierdzili, że stuprocentowej gwarancji, że nic nieprzewidzianego się nie stanie, nikt nie jest w stanie dać, to jednak przekonywali, że dzisiejsza technologia zapewnia bezpieczeństwo.
– Nie ma obaw, że te balony się zrywają i zagrażają. Gdyby tak było, to byśmy tego państwu nie proponowali – mówili przedstawiciele wojska. Chwilę później padło jednak stwierdzenie: „Nie zapewnię państwa, że ten balon się nie zerwie. Niemniej jednak są systemy, które temu przeciwdziałają”.
– Aerostat oczywiście może być narażony na „przestrzeliny”, rakiety i chociażby uderzenia czy inne czynniki zewnętrzne. Tylko ten balon nie spadnie w ciągu minuty czy pięciu minut. Na to potrzeba kilku godzin – przekonywali żołnierze.
Przykładowo, po przestrzeleniu pociskiem kalibru 23 mm, aerostat sprowadzany jest na ziemię w ciągu trzech godzin.
Przedstawiciele wojska zapewniali, że w przypadku radaru podwieszonego na aerostacie nie ma zagrożenia żadnym szkodliwym dla ludzi promieniowaniem. Zwracali uwagę, że pod takim radarem istnieje „martwy stożek” o podstawie ok. 40 kilometrów, w którym sensor nie wykrywa niczego, a więc nie wysyła promieniowania. Sam radar ma wykrywać tylko obiekty latające, jego celem nie jest identyfikacja celów naziemnych.
Burmistrz Ulanowa pytał, czy są badania potwierdzające brak szkodliwości oddziaływania takiego radaru na okoliczną ludność.
– Przed samym rozpoczęciem będziemy musieli uzyskać zarówno decyzje środowiskową, jak i decyzję lokalizacji inwestycji celu publicznego. I jeżeli takich badań nie zrobimy, to po prostu nie będziemy mogli budować – odpowiadali wojskowi.
Poruszyli również inny aspekt – bezpieczeństwa narodowego. – Dlaczego ten radar ma być umiejscowiony właśnie tutaj? Ano dlatego, żeby zabezpieczyć granicę południową. Żeby zadbać o wasze bezpieczeństwo. Musimy inwestować, żeby przedłużyć czas pokoju, który trwa od 75 lat. Teraz pytanie, czy chcecie, czy nie? To nie jest tak, że my stawiamy radary, nie patrząc na ludzi. Przez 40 lat pracuję w tych wojskach i przez ten okres przeszedłem przez wiele kompanii i bardzo blisko byliśmy z ludnością. Nigdy nie szkodziliśmy ludności i tutaj też nie zamierzamy. Wręcz przeciwnie.
Jeżeli gmina odsprzeda wojsku teren i MON będzie nadal zainteresowany tą lokalizacją, to budowa posterunku miałaby się rozpocząć już w przyszłym roku. Naziemna infrastruktura powstałaby do końca 2025 r. Dopiero wtedy na miejsce trafiłby sam aerostat z radarem.