W czasie kampanii włoskiej w 1944 r. pracował w szpitalach 2. Korpusu Polskiego. Powojenny los rzucił go do dalekiej Argentyny, skąd trzy razy przyjeżdżał odwiedzić rodzinną Pysznicę. Nie lubił wspomnień o Monte Cassino, ogromnie przeżywał wtedy, jak bardzo był wówczas bezradny wobec bezmiaru żołnierskiego cierpienia. Mimo to zachował do końca swoisty życiowy optymizm: – Jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było – lubił powtarzać, by za chwilę dodać: – Zawsze może być gorzej.
Pisząc wydaną w maju 2015 r. książkę o „żołnierzach znad Wisły i Sanu walczących pod Monte Cassino”, nie znałem losów Stanisława Łopaciucha z Pysznicy. Wspomnienie o nim ukazało się w drugim wydaniu książki, poszerzonym m.in. o biografie kolejnych żołnierzy gen. Władysława Andersa związanych z powiatem stalowowolskim.
Historia całkiem nieznana
Stanisław Łopaciuch urodził się 13 lipca 1911 r. w Pysznicy, w rodzinie Piotra i Rozalii z d. Haliniak. Miał trzy lata, gdy ojciec poszedł na I wojnę światową. Był najstarszym z sześciorga rodzeństwa (miał trzech braci i dwie siostry). W sumie było ich w domu aż dwanaścioro dzieci, ale szóstka szybko umarła.
Przed wojną Stanisław uzyskał uprawnienia do wykonywania zdjęć rentgenowskich, w ramach kursów organizowanych przez Związek Strzelecki. To zaważyło później na jego żołnierskich losach w 2. Korpusie Polskim, w czasie kampanii włoskiej w 1944 r. i bitwy pod Monte Cassino.
Gdy chciałem poskładać praktycznie nieznaną historię Stanisława Łopaciucha, latem 2017 r. w Pysznicy rozmawiałem m.in. z jego najmłodszym bratem, 90-letnim wówczas Wojciechem, znanym lokalnym śpiewakiem, aktorem, gawędziarzem, poetą i twórcą ludowym, współzałożycielem i wieloletnim artystą Zespołu Ludowego „Pyszniczanie”.
Przypadki młodego Stacha
Pan Wojciech opowiadał, że Stach, będąc najstarszym z rodzeństwa, nie miał lekko. W latach 20. ubiegłego wieku, jako 12-letnie dziecko był „na służbie” przy wywózce ściętych drzew, odrabiając w ten sposób m.in. ubranie. Tak ciężkie były tu wtedy czasy, tym bardziej dla wielodzietnej rodziny.
– Teściowa wspominała, że gdy którejś niedzieli wrócił do domu, to pochylił się nad malutką siostrą i zapłakał. I prosił, żeby go już na tę służbę nie posyłać. I uprosiła w końcu męża, by Stachu na służbę już nie chodził – wspominała Stanisława Łopaciuch, żona pana Wojciecha.
Zapamiętała też z rodzinnych opowieści, że przed wojną Staszek otworzył… niewielki sklepik w Krakowie. Ale wspólnik okazał się oszustem (ukradł pieniądze i uciekł), dobrze rozkręcający się interes zbankrutował, a Stachu wrócił z Krakowa do Pysznicy na piechotę.
Łagry i szpitale
W wojsku służył w Warszawie, a po wybuchu II wojny światowej, 17 września 1939 r. został aresztowany przez Sowietów w miejscowości Stróżów.
Stąd trafił do obozu w Krzywym Rogu na Ukrainie, a 28 czerwca 1940 r. był już więźniem osławionego łagru Siewżełdorłag na dalekiej północy ZSRR, w republice Komi. Wspominał, że głód i warunki były tu straszliwe, a ludzie masowo umierali z zimna, chorób i wycieńczenia. W 1941 r. przewieziono go do obozu w Juży. Jak wynika z zachowanych dokumentów, 3 września 1941 r. Stanisław Łopaciuch przybył do Tatiszczewa, do jednego z ośrodków formującej się w ZSRR Armii Andersa. To było jego wybawienie z sowieckiego „raju na ziemi”.
– Gdy stanęli przed polskim oficerem, ten zapytał ich: „Chłopcy macie wszy?” A gdy ci potwierdzili, to ten powiedział dosadnie: „Gówno prawda, to wszy was mają” – opowiadał Wojciech Łopaciuch.
W czasie kampanii włoskiej Stanisław pracował w szpitalach wojennych 2. Korpusu jako sanitariusz i pomoc przy zdjęciach rentgenowskich. – Nie lubił o tym opowiadać, ale mówił, że płakał jak przywozili rannych spod Monte Cassino, bo wielu nie można było już pomóc, że to była straszna jatka – tak wojenne opowieści stryja, gdy wiele lat później odwiedzał Polskę, zapamiętała Katarzyna Pawleniak, córka Wojciecha Łopaciucha.
Jeszcze z Włoch, Stanisław wysłał do rodziny w Pysznicy paczkę z żywnością, a do dziś jego bliscy wspominają… pieprz, który był wówczas jej swoistą ozdobą.
Wyprawa za wielką wodę
W Italii Stanisław poznał Włoszkę, pielęgniarkę Annę. Pobrali się, a świadkiem na tej uroczystości był Stanisław Haliniak, inny żołnierz generała Andersa z Pysznicy. On po wojnie wrócił do Polski.
Stanisław Łopaciuch wyemigrował natomiast do Argentyny, gdzie żona miała dalszą rodzinę. Osiedlili się w Buenos Aires, niewielki domek mieli daleko na przedmieściach, ale potem, gdy miasto się rozrosło, to domek, który z czasem rozbudował, stał już w samej stolicy. Wspominał też, że jak się później okazało, w sąsiedztwie mieszkał, oczywiście pod fałszywym nazwiskiem, były esesman. Któregoś dnia przyszło po niego wojsko i zabrało.
Stanisław Łopaciuch pracował w Argentynie jako monter i był dobrym fachowcem, bo gdy w jego zakładzie nastały wielkie zwolnienia (wspominał o dwóch tysiącach osób), to był w grupie 60 pracowników, którzy pozostali, z czego był bardzo dumny. Miał czworo dzieci: dwie córki i dwóch synów. I właśnie z najstarszą z rodzeństwa, Wandą, rodzina z Pysznicy utrzymuje do dziś kontakt.
Sentymentalne powroty i spotkania
Po raz pierwszy Stanisław Łopaciuch odwiedził po wojnie rodzinne strony w październiku 1978 r., czyli blisko po 40 latach od czasu, gdy je opuścił! I akurat tak się złożyło, że 16 października był u znajomych w Krakowie, gdy przyszła wiadomość o wyborze papieża–Polaka. Drugi raz odwiedził Polskę i Pysznicę w październiku 1992 r., a rok później przyjechał tu z córką Wandą.
Wanda wspominała wtedy tę niesamowitą historię z wojenną rosyjską sympatią taty, także o imieniu Wanda, z czasów łagrów i pobytu w Związku Radzieckim. Otóż Stanisław miał jej dopomóc w wydostaniu się z ZSRR wraz z Armią Andersa. Miała ona jednak zginąć, gdy zatonął statek, którym płynęła w czasie ewakuacji polskiego wojska. Ale wiele lat po wojnie, w Argentynie, przypadkowo zobaczyli jej zdjęcie w gazecie i nawiązali potem telefoniczny kontakt. Stanisław, wtedy już wdowiec, był absolutnie przekonany, że jego dawna sympatia nie żyje. A ta przyjechała nawet do niego z USA w odwiedziny. Dla obojga było to ogromne emocjonalnie przeżycie.
Wizyta w 1993 r. była ostatnim pobytem Stanisława Łopaciucha w Polsce. Zmarł 19 lipca 1999 r. i został pochowany na cmentarzu w Buenos Aires. Stanisław Haliniak, świadek na jego ślubie, spoczywa na Cmentarzu Parafialnym w Pysznicy.
Pancerniak z Jastkowic
Z tej samej gminy Pysznica, z pobliskich Jastkowic, pochodził inny żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Stanisław Rak (ur. 16 sierpnia 1904 r.). Do Argentyny trafił za chlebem jeszcze przed II wojną światową, w 1928 r. Jako ochotnik zgłosił się tu do polskiego wojska w lutym 1942 r. Walczył w Afryce Północnej, a potem w 1. Polskiej Dywizji Pancernej gen. Maczka. W maju 1946 r. wrócił do Polski, do Jastkowic. Był bardzo charakterystyczną postacią, wyróżniającą się zachodnim, wojskowym ubiorem.
Stanisława Raka, jako żołnierza w „dziwnym” mundurze z „beretem”, który czasem ubierał po powrocie do Polski, dobrze zapamiętał pochodzący z Jastkowic Władysław Moskal. A oto jego wspomnienie, przesłane w 2014 r. z Kanady.
– Pewnego razu, w 1949 roku, nad brzegiem rzeki Bukowej, kilka osób zorganizowało przy ognisku wieczornicę poświęconą 5. rocznicy bitwy o Monte Cassino. Stanisław Rak opowiadał o tej bitwie i o tym, jak walczył on w Polskiej Armii na Zachodzie. Pierwszy raz usłyszałem wtedy „Czerwone maki”, które śpiewał pan Stanisław z moja mamą, Marią Moskal, a przygrywał na skrzypcach pan Trawiński, który pracował na poczcie i kierował też jastkowską orkiestrą. „Czerwone maki” śpiewano kilka razy, bo ludzie śpiewali i płakali. Później słyszałem tą melodię w wykonaniu orkiestry, już bez… śpiewu, a wszyscy ludzie wtedy wstawali. Zbytnie zainteresowanie Urzędu Bezpieczeństwa tym ogniskiem, przerwało jednak takie spotkania.
Kiedyś w zimie, w naszym domu spotkało się ze Stanisławem Rakiem kilku kolegów mojego ojca, Józefa Moskala. Pan Stanisław opowiadał o swoich wojennych przygodach. W pokoiku stał blaszany piecyk na drzewo, który stwarzał ciepłą, miłą atmosferę na takie pogawędki. Kiedy niektórzy nie wierzyli, że w czasie ostrzału artyleryjskiego, czasem żołnierzy ogarniał strach, Stanisław Rak nieoczekiwanie silnie uderzył pogrzebaczem w piecyk, a niedowiarkowie tak podskoczyli ze strachu, że powywracały się szklanki i butelki z piwem na stole.
Pamiętam, że mama z przerażeniem otwarła drzwi do pokoiku, pytając, co się stało, a pan Stanisław ze śmiechem wyjaśniał, że pokazał, jacy to odważni byliby na wojnie jego koledzy z Jastkowic. Pamiętam Stanisława Raka jako miłego człowieka, jeszcze nie przygnębionego wojennymi wspomnieniami.
Tak kończą się wspomnienia Władysława Moskala. Stanisław Rak zmarł 22 stycznia 1991 r., spoczywa na Cmentarzu Parafialnym w Jastkowicach. Niestety, nie ma tu swojej nagrobnej tablicy.
Argentyna i zbrodniarze
Po wojnie, w Ameryce Południowej, w tym także Argentynie, znalazło schronienie wielu hitlerowskich zbrodniarzy. A w Buenos Aires, pod nazwiskiem Ricardo Klement, od 1953 r. ukrywał się Adolf Eichmann, główny koordynator i wykonawca planu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
60 lat temu, 11 maja 1960 r., gdy mieszkał w Bancalari – słabo zaludnionej wtedy, północnej dzielnicy tzw. Wielkiego Buenos Aires, został porwany przez izraelski wywiad. Wracał wówczas do domu z przystanku autobusowego. — Nikt nie może zachować czujności przez 15 lat — powiedział kilka dni później Eichmann, przerywając milczenie i odsłaniając się trochę przed swoimi porywaczami. 20 maja Eichmanna przewieziono dyplomatycznym samolotem do Jerozolimy, tu został osądzony, skazany na śmierć i powieszony 31 maja 1962 r.
Między innymi w Argentynie ukrywał się również inny głośny zbrodniarz wojenny, doktor Josef Mengele. W obozie w Auschwitz znany był ze swoich pseudomedycznych eksperymentów, głównie na Żydach i Romach, uczestniczył w selekcjach więźniów, osobiście kierował ich do komór gazowych albo na rozstrzelanie. Podczas każdej akcji selekcyjnej był nienagannie ubrany w biały lekarski fartuch i białe rękawiczki. Stąd też Mengele szybko zyskał wśród więźniów Auschwitz miano „Anioła Śmierci”.
Po wojnie izraelski wywiad tropił go przez lata, ale ostatecznie go nie dopadł, choć za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości 10 mln marek. Od 1960 r. Josef Mengele mieszkał w Brazylii. Utonął 7 lutego 1979 r., podczas kąpieli w morzu. W 1992 r. badania DNA potwierdziły jego tożsamość.
Soy ñieto de Stanislaw, la historia que lei es muy similar a lo que mi abuelo me conto, mi nombre es Sebastian Lopaciuch