Gdy w czerwcu 1937 r. zaczęto budować osiedle, nazwane wkrótce Stalową Wolą, w jego planach nie wyznaczono terenu pod miejscowy cmentarz. Najważniejsze, co oczywiste, były wtedy Zakłady Południowe i mieszkania dla ich pracowników oraz niezbędna im komunalna infrastruktura: punkty handlowe i usługowe, ulice, przychodnia zdrowia, szkoły, hotele, posterunek policji, przystanek PKP, filia banku, ekspozytura starostwa, czy nawet stadion i korty tenisowe. Cmentarz mógł poczekać…
Przed wojną, na szybko rosnącym 4-tysięcznym osiedlu, nie zdążono też postawić kościoła (były tylko plany jego budowy, podobnie jak tzw. Domu Ludowego) i nie utworzono parafii. Pierwszy, przybyły w styczniu 1939 r. do Stalowej Woli kapłan, ksiądz Józef Skoczyński, miał tu przede wszystkim prowadzić katechezy w dopiero co utworzonych szkołach.
Sam ks. Skoczyński podporządkowany był parafii farnej pw. Matki Bożej Szkaplerznej w Rozwadowie jako wikariusz ekspozyt. Tamtejszy Cmentarz Parafialny (jako pozamiejski) sięgał początkami 1785 r., a obecna powierzchnia tej nekropoli to ok. 2,8 ha (najstarszy zachowany do dziś grób pochodzi z 1847 r.). Swoich bliskich grzebali tu mieszkańcy Rozwadowa, Charzewic i wielu okolicznych miejscowości, także Pława, które to, choć było całkiem dużą wioską (ok. 1700 dusz), również nie miało swojego cmentarza.
Dlaczego komunalny, a nie parafialny
Gdy więc to m.in. na gruntach Pława zaczęto budować nowoczesne osiedle i zakłady przemysłowe, to dość szybko okazało się jednak, że posiadanie przez Stalową Wolę własnej nekropolii jest sprawą nieuchronną.
Na początku 1944 r. ksiądz Józef Skoczyński zwrócił się więc do władz okupacyjnych, do niemieckiego zarządu osiedla (Siedlunsverwaltung), o wyznaczenie miejsca na utworzenie miejscowego cmentarza. Niemcy wskazali na ten cel plac położony już poza osiedlem (w kierunku południowo-zachodnim), w karłowatym, rzadkim sosnowym lesie, w pobliżu tzw. Dróg Krzyżowych. Akurat naprzeciw miejsca, gdzie przed wojną rozpoczęto przygotowania do budowy dużego szpitala obsługującego Centralny Okręg Przemysłowy.
W zamiarze księdza Skoczyńskiego, nowy cmentarz miał być parafialny, pod zarządem Kościoła. Ale niemieckie władze uznały, że skoro w Stalowej Woli nie ma katolickiej parafii posiadającej osobowość prawną, to cmentarz będzie komunalny, czyli zarządzać nim będą władze świeckie, miejskie, bo Stalową Wolę okupanci traktowali de facto jak miasto. Sam argument, że od grudnia 1943 r. osiedle miało już swój kościół, niewielką drewnianą świątynię przeniesioną z wioski Stany k. Bojanowa, nie wystarczył.
Już po wojnie, ksiądz Skoczyński (od września 1945 r. do marca 1948 r. był nawet przewodniczącym gminnej, a potem Miejskiej Rady Narodowej) usiłował przekonać nowe polskie władze Stalowej Woli, by przekazały cmentarz Kościołowi (parafię erygowano tu 9 października 1947 r.). Ale w nowej rzeczywistości politycznej, co nie powinno być zaskoczeniem, nie uzyskał na to zgody od komunistycznych władz miasta. I tak cmentarz w Stalowej Woli pozostał do dziś nekropolią komunalną.
Pierwszy pochówek
11 maja 1944 roku odbył się tu pierwszy pogrzeb. Był czwartek, chłodny dzień, gdy hen, za domami osiedla, ks. Józef Skoczyński wraz z niewielką grupą żałobników pożegnał i pochował 43-letniego inżyniera, kapitana rezerwy Gracjana Bauera.
Zmarł on 8 maja 1944 r. na skutek choroby (gruźlicy), która dotknęła go zimą 1939/1940 roku, gdy na Kresach, w lasach na Polesiu, w okolicach Włodzimierza, ukrywał się przed sowieckim NKWD. W lutym 1940 roku wraz z rodziną udało mu się przedrzeć przez granicę radziecko-niemiecką na Bugu, z powrotem do Stalowej Woli, gdzie przed wojną kierował narzędziownią w Zakładach Południowych.
Co więcej o nim wiemy? Gracjan Bauer urodził się 18 grudnia 1901 roku we Włodawie, obecne woj. lubelskie. Jako ochotnik walczył w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. W roku 1930 ukończył studia na wydziale mechanicznym Politechniki Warszawskiej. W stolicy pracował potem w fabryce samochodów „Ursus”, Polskich Zakładach „Skoda” i Państwowych Zakładach Lotniczych – Wytwórni Silników. Od „Skody” otrzymał bardzo dobrą opinię, jako pracownik odznaczający się inicjatywą, sumiennością i pracowitością. – Jako samodzielnego i zdolnego pracownika możemy Go polecić każdej firmie – napisano.
Z kolei, gdy we wrześniu 1936 r. odchodził z PZL do pracy w Hucie Baildon w Katowicach, to w referencjach czytamy, że „wywiązywał się z powierzonych Mu czynności ze znajomością wiedzy fachowej oraz wykazywał inicjatywę i pracowitość”.
Gracjan Bauer był jednym z najstarszych stażem pracowników Zakładów Południowych – pracę w nich rozpoczął od 1 lutego 1937 roku, jeszcze w biurze technicznym wspomnianego „Baildonu”, które projektowało budowę stalowowolskiej huty stali szlachetnych i fabryki armat. Było to zaledwie 12 dni po powołaniu w Warszawie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością Zakłady Południowe w Nisku (to w Nisku właśnie, już na miejscu, ulokowano pierwsze biuro budowy ZP).
Wielokrotny pionier
Gracjan Bauer był zatem jednym z pionierów Stalowej Woli, ludzi przybyłych tu w latach 1937-39, do powstającego w leśnej głuszy, na „surowym korzeniu”, ośrodka przemysłowego. Uchodził za bardzo dobrego fachowca od narzędzi, sprawdzianów i rozmaitych przyrządów pomiarowych.
A pionierem Stalowej Woli był, można powiedzieć, w kilku dziedzinach. Był bowiem także pierwszym lokatorem pierwszego murowanego bloku mieszkalnego na osiedlu, przy dzisiejszej ulicy Wolności 5, czyli pierwszym faktycznie mieszkańcem Stalowej Woli. Blok ten zasiedlono 4 grudnia 1937 r., a Gracjan Bauer zajął tu trzypokojowe mieszkanie. Był również pierwszym kierownikiem narzędziowni – pierwszego wydziału, jaki pod koniec 1937 r. uruchamiano w Zakładach Południowych (22 grudnia otrzymał kierowniczy angaż z dniem 1 stycznia 1938 r. i uposażeniem 1250 zł).
Co ciekawe, był także pierwszym mieszkańcem Stalowej Woli, który… posiadał własny samochód. Żonę z 5-letnim synem sprowadził nad San latem 1938 roku. We wrześniu 1939 r., gdy Niemcy zbliżali się do Stalowej Woli, ewakuował się z rodziną na wschód, gdzie zresztą planowano także odtworzyć w jakichś sposób Zakłady Południowe.
Nie podpisał volkslisty
W lutym 1940 r. Bauerowie powrócili do okupowanej przez Niemców Stalowej Woli. Mieszkanie zastali nienaruszone, a Gracjan podjął pracę w dyrekcji Zakładu Mechanicznego. Wkrótce znalazł się też na liście 210 mieszkańców osiedla, od których Niemcy domagali się podpisania volkslisty. Mimo kilkakrotnych nacisków – odmówił. Gdy choroba postępowała, Bauer nie mógł już pracować, a rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Ponieważ Niemcy odmówili im kartek żywnościowych, musieli wyprzedawać co cenniejsze rzeczy.
Po 41 latach, w tym samym grobie co Gracjana, pochowano także mieszkającą od lat we Wrocławiu jego żonę, Irenę Bauer († 1985). Taka była jej wola. Spoczywa tu również ich syn, Roman († 2016). Ten, który na zachowanej do dziś fotografii, jako dziecko opłakuje ojca, siedząc przed jego świeżo usypaną mogiłą. Pierwszą na cmentarzu w Stalowej Woli.
Groby czerwonoarmistów
W latach 1944-45, na cmentarzu chowano żołnierzy radzieckich, którzy umierali z ran w prowizorycznych szpitalach w Stalowej Woli, mieszczących się w obecnej szkole podstawowej nr 2 i jednopiętrowych domach obok dzisiejszego hotelu „Hutnik”.
W ciągu półtora roku na cmentarzu pochowano wtedy 138 czerwonoarmistów. Ich kwatera znajdowała się po lewej stronie, idąc czołowo od bramy cmentarnej w kierunku Mauzoleum. Ekshumowano ich na początku lat 50. zeszłego stulecia i pogrzebano w zbiorowej mogile nr 3 (jednej z dwunastu) na Cmentarzu Żołnierzy Armii Radzieckiej w Sandomierzu.
W okupowanej Stalowej Woli, w czasie gdy otwarto już cmentarz, czyli od maja do sierpnia 1944 r., jednego pochówku dokonali też Niemcy.
Marzyli o Polsce wolnej
Rodzonym, młodszym bratem Gracjana Bauera, był Józef (rocznik 1908), także pracownik Zakładów Południowych od 1937 r., w czasie wojny żołnierz Armii Krajowej ps. Scyzoryk.
Był on jednym z trójki autorów „listów z przeszłości”, czyli zapisków na kartkach kalki technicznej, zamurowanych w lipcu 1947 r. w ścianie przy drzwiach jednego z biur Zakładów Południowych, a odkrytych przypadkowo podczas remontu w styczniu 2011 r. Oprócz 39-letniego Józefa Bauera, pisały je wówczas jeszcze dwie pracownice tego biura: 31-letnia Wanda Dyzyng i 23-letnia Barbara Pieczerak.
W zapiskach wyrażali tęsknotę za Polską wolną od władzy z sowieckiego nadania, nie licząc, że jej doczekają, a skreślone słowa ujrzą światło dzienne za ich życia (mogliby wtedy zostać oskarżeni np. za spiskowanie wobec tzw. władzy ludowej). Pisali, że czekają znów „Wyzwolenia”. Tym razem „ze szponów peperowców i spod wpływu Rosji Sowieckiej”. Że może przyjdzie im zginąć w tej wojnie, która niebawem czeka ich jeszcze…
Tę niezwykłą historię opisaliśmy na łamach „Sztafety”, a dziewięć lat temu, w marcu 2011 r. znalazła ona swój finał, gdy ich rodziny spotkały się w Stalowej Woli. Na tutejszym cmentarzu komunalnym pochowana jest jedna z trójki autorów „listów z przeszłości”, także pionierka naszego miasta, Wanda Dyzyng († 1995). Jej mąż, inż. Karol Dyzyng był jednym z pierwszych konspiratorów w okupowanej Stalowej Woli. Zmarł w styczniu s1941 r. w obozie w Oświęcimiu.
Józef Bauer († 1973) spoczywa na cmentarzu w Poznaniu-Junikowie, a Barbara Pieczerak–Kozyra († 2014 r.) na cmentarzu w Tarnobrzegu-Sobowie. To ona, mając blisko 87 lat, jako jedyna z autorów zapisków, dożyła ich odkrycia i upublicznienia. Po 64 latach przeczytała skreślone własną ręką słowa: – Może po latach ta kartka trafi do rąk ludzkich. Będzie już może inaczej na świecie (…) Głupcy nie mogą nami rządzić.